Pani prezydent Warszawy troszczy się o przestrzeganie prawa. Ale nieco wybiórczo.
10.03.2016 15:40 GOSC.PL
Hanna Gronkiewicz-Waltz w wywiadzie dla Moniki Olejnik w Radiu ZET dała wyraz swojej trosce o stan przestrzegania prawa w Polsce. Sprawę z Trybunałem Konstytucyjnym nazwała zamachem stanu. „Do wczoraj sądziłam, że mamy rząd autorytarny. Od wczoraj uważam, że mamy dyktaturę” – oznajmiła. Wyraziła też przekonanie, że Beata Szydło „w przyszłości będzie odpowiadać przed Trybunałem Stanu”.
Cóż, to ładnie, że pani prezydent Warszawy taka wrażliwa na odpowiedzialność i przestrzeganie prawa przez innych. Szkoda, że nie ma choćby połowy tej wrażliwości w odniesieniu do własnych decyzji. Szczególnie o jednej powinna dziś myśleć – tej, którą skrzywdziła prof. Bogdana Chazana, wyrzucając go z pracy za, de facto, wzorowe pełnienie obowiązków lekarza. Bo to chyba dobrze, że lekarz broni życia i nie chce zabijać dzieci, prawda? Tymczasem pani prezydent tak się wtedy śpieszyła z wyrzucaniem tegoż lekarza, że ogłosiła jego zwolnienie w oparciu o wyniki kontroli, zanim się jeszcze ta kontrola zakończyła.
Skutki tamtej decyzji prędko dały o sobie znać. Krótko po tym, jak profesor przestał być dyrektorem Szpitala Świętej Rodziny, dopuszczono się w nim pierwszej aborcji. Teraz gruchnęła świeża wieść o tym, że dziecko w wyniku aborcji urodziło się tam żywe i półtorej godziny konało bez pomocy. W sumie żadna sensacja – to publiczna tajemnica, że się takie rzeczy dzieją w wielu miejscach. Co więcej, nie jest to coś bardziej krzywdzącego niż aborcja, która przebiega w planowy sposób. Nie ma przecież jakościowej różnicy między zabiciem dziecka w łonie matki a spowodowaniem jego śmierci poza łonem matki. Różnica jest tylko w świadomości społecznej. Ludzie nie chcą wiedzieć, co się naprawdę dzieje przy aborcji – ale gdy dziecko pojawi się na zewnątrz żywe i krzyczy, to ta wiedza przychodzi wbrew społecznej woli. I tak jest tym razem.
Ale pani prezydent takie rzeczy na pewno wie. I dziwna rzecz, że mogła po tym spać. A chyba mogła, bo swoją antyrządową gorliwość u Moniki Olejnik eksponowała całkiem energicznie.
Nie chodzi o gnębienie Hanny Gronkiewicz-Waltz. Wszyscy robimy paskudne rzeczy i na szczęście mamy otwartą drogę do nawrócenia. Ale jeśli ktoś już zrozumie swój błąd, to, gdy tylko może, powinien go naprawić. A nic nie wskazuje na to, żeby pani prezydent zamierzała przynajmniej przeprosić i wyrazić skruchę z powodu tego, co zrobiła wtedy. Na razie się „angażuje”. Wygraża Trybunałem Stanu przeciwnikom z powodu dyskusyjnych spraw politycznych i jakby nie pamiętała, że jest dużo ważniejszy Trybunał, przed którym każdemu przyjdzie stanąć.
Franciszek Kucharczak