Przyszedł ksiądz i siedzi, i tak siedzi, i siedzi, patrzy na nas i siedzi, nic nie mówi, dalej siedzi. W końcu pyta: „Co stoi na przeszkodzie, byście wzięli ślub?”. A my: „Nic.
Nazajutrz, jak nigdy po różańcu, poczułem, by zostać na mszy. A nigdy nie zostawałem. Mszę miał proboszcz. Na kazaniu z ambony mówi do mnie, bym się wyspowiadał. Wtedy zrozumiałem, że to ja potrzebuję obmyć się u Pana Jezusa i konfesjonał jest tym miejscem, a Jezus tak tym właśnie pokierował. Ja nigdy nie chodziłem do spowiedzi. Chyba z tydzień mi zajęło, jak nie więcej, by tam iść. Jakoś nie umiałem. Bałem się gorzej jak dentysty czy jakiegoś egzaminu.
W końcu poszedłem, wchodzę do kościoła, patrzę - proboszcz czeka na mnie w konfesjonale. Masakra, jakieś fatum, jakim cudem nie wiem. Nie było ludzi, spojrzał na mnie, nie szło się wycofać, wszedłem. Opowiedziałem mu, co u mnie, nie zapomnę tej spowiedzi i pokuty do końca życia i chcę podzielić się z nią z wami wszystkimi, którzy to czytacie. „Pomódl się za swoją rodzinę jakąkolwiek modlitwą”. Ja nigdy tego nie robiłem, dziś robię to co dzień. Miałem nadzieję, że w domu zacznie się układać, a tymczasem w listopadzie żona z synem wyprowadziła się do teściów. Nie widywałem syna ani jej. Nasze rozmowy zaczynały dotyczyć rozwodu, nienawiści do siebie i tak dalej.
Po jakimś czasie teść oznajmił mi, że podejrzewa u Agi schizofrenię, nie uwierzyłem mu, nie umiałem tych myśli dopuścić do siebie, może dlatego, że nigdy wcześniej nie miałem z tą chorobą do czynienia. Ze trzy miesiące chodziłem do tyłu, rodzina żony zaczęła nalegać, bym się zgodził na wizytę psychiatry. Tak też się stało. Przyszła pani doktor i po rozmowach potwierdziła podejrzenia choroby. Aga całkowicie odrzucała jej diagnozę, nie chcąc w ogóle słyszeć, że ona na coś choruje. Po miesiącach próśb, aby się leczyła, razem z ojcem Agi wystąpiłem do sądu o leczenie żony. Teść bardzo dużo mi pomógł, opiekował się nimi.
Rok trwała sprawa, sąd przychylił się do mojej prośby o leczenie przymusowe. Każdy etap tej sprawy był bardzo ciężki dla mnie. Wiele razy miałem wątpliwości, wiele razy chciałem uciec, niezliczone pretensje, mnóstwo żalu miałem w sercu, nieraz do niej, do siebie samego. Nie umiałem sobie z tym sam poradzić, to było dla mnie zbyt wiele. Myślałem, że się załamię.
Po pewnym czasie dowiedziałem się od mojego kolegi o Wspólnocie Jezusa Miłosiernego, postanowiłem tam pójść. O dziwo, częściej zacząłem tam chodzić. Pewnego pięknego wtorkowego wieczoru prowadzono modlitwę do Jezusa za pośrednictwem Jego matki Maryi. Polegała ona na tym że każdy uczestnik zapałał świeczkę i zanosił ją na ołtarz i w sercu miał jedno życzenie lub prośbę. Poprosiłem Matkę Chrystusa, by zaprowadziła mnie do Niego, bo chcę z nim porozmawiać. Wtedy poczułem, jak Matka Boska łapie mnie za rękę i mówi: „Kto chce stać przed obliczem mego Syna, musi mieć ręce złożone jak do modlitwy”. Złożyłem je (ja chciałem Mu opisać, co u mnie, jak źle się mamy, że sobie nie radzę Z TYM WSZYSTKIM. Nie dane mi było nic powiedzieć. Pan pokazał mi moje życie, każdy mój grzech z osobna. Skala tego była tak ogromna, że płakałem i płakałem. Zacząłem mocno żałować za swoje popełnione czyny i przepraszać Go z całej siły, a On zaczął je zabierać i usuwać jak aplikacje w telefonie. Stojąc przed jego obliczem, nie umiałem rozłączyć rąk, nie szło, trząsłem się cały, to było niemożliwe dla mnie w tym momencie. Czułem jakby ktoś lub coś trzymało mi je, bym ich nie rozłączył. Wciąż płacząc, usłyszałem takie słowa od Jezusa: BĘDZIESZ ZNOSIŁ WSZYSTKIE TRUDY. Ja w tym czasie w kółko je tak powtarzałem i powtarzałem, ale nic się nie działo. Dopiero gdy usłyszałem głos „Przyjmij to” i ja powiedziałem: „Będę znosił wszystkie trudy”, doznałem takiej radości i pokoju w sercu, że nie potrafię tego opisać. Dosłownie płynąłem, kołysząc się na wietrze i było to pięknie cudownie. Doznałem takiego oczyszczenia, przebaczenia i miłości. Gdy otwarłem oczy i spojrzałem na podłogę w kościele, zobaczyłem dwie kałuże łez, w których siebie zobaczyłem. To zmieniło mnie o 180 stopni. Ciągle zadawałem sobie to pytanie: Czemu ja taki byłem, czemu tyle zła wyrządziłem innym? Aż w końcu przyszedł czas na spowiedź generalną i tam Duch Święty ukazał mi odpowiedź. Gdy byłem dzieckiem, mój ojciec dużo pił, często mamę bił, mnie ciągle po pijaku wołał na rozmowy, tłukł mi bzdury jakieś do głowy, znęcał psychicznie. Pamiętam, jak kazał ściągać sobie buty, mówiąc że jest panem. Gdy to robiłem, to mnie przy tym kopał gdzie popadnie. To sprawiło, że byłem taki zły, po prostu się mściłem. Miałem to głęboko zakopane w sercu.
Potem zapisałem się na kurs wspólnotowy NOWE ŻYCIE. Powiem tak - odkryłem całego siebie na nowo, odkryłem Bożą miłość i troskę w swoim życiu, którą doskonale zagłusza ten świat, a ja jej w ogóle nie zauważałem - za to szatana chętnie słuchałem. Dzięki temu kursowi przejrzałem na oczy, zrzuciłem z siebie jarzmo zniewolenia od gier komputerowych, pornografii, nieczystości. Polecam Nowe Życie - w pełnym tego słowa znaczeniu.
Dużo rozmyślałem, co znaczą te słowa „Będziesz znosił wszystkie trudy”. Trwało to trochę. Z początku myślałem co mnie jeszcze spotka, jak się potoczy moje życie, byłem pełen obaw: „Teraz ledwo daję radę, a co dopiero, jak mi się jeszcze coś posypie w życiu”. Ale nie o to chodziło. Wierzę, że Jezusowi chodziło o to, że da mi tyle siły, bym wszystko przetrzymał, bym Mu to oddał, bo On razem ze mną chce ponieść mój krzyż. I zniosę każdy trud, jeżeli Jemu zaufam i pozwolę sobie pomóc.
Najwięcej problemów przysporzyło mi zaufanie Jezusowi i oddanie Mu wszystkiego co mam. Nie potrafiłem, ciągle gdzieś w sercu tliła się we mnie pokusa, że ja sobie poradzę sam, aż do momentu modlitwy wstawienniczej w Lublinie. Zabrał mnie tam mój kolega. Ja nie znałem tych kobiet, w ogóle pierwszy raz widziałem je na oczy, one mnie zresztą też. Wszedłem do kaplicy księży pallotynów... normalnie czuć było Bożą obecność. Usiadłem, bałem się, nie wiedziałem, co się będzie działo, a one do mnie: o co chcę prosić w modlitwie? Mówię o przyrost wiary. I zaczęły mnie omadlać, jedna z nich wszystko pisała na takiej ładnej kartce. Mam ją do dziś, oprawię ją w ramkę.