17 stycznia 1966 roku w południowej Hiszpanii była piękna pogoda. Mieszkaniec wioski Palomares, Manolo Gonzales, usłyszał potężny huk. Spojrzał w górę i zobaczył olbrzymią kulę ognia, a po chwili na ziemię zaczęły spadać szczątki samolotów. Jak niebawem się okazało – nie tylko samolotów.
Lata 60. XX w. były szczytowym okresem zimnej wojny między Związkiem Radzieckim a Stanami Zjednoczonymi. Bombowce strategiczne ZSRR i USA wyposażone w broń jądrową były w powietrzu 24 godziny na dobę, pełniąc w ramach operacji „Chrome Dome” („Chromowana kopuła”) dyżury w okolicach USA, Kanady, Grenlandii oraz Europy. Na tej ostatniej trasie, przebiegającej ze wschodniego wybrzeża USA przez Hiszpanię do Turcji, dyżurne B-52 „Stratofortress” wykonywały 6 lotów na dobę. Przelot odbywał się bez międzylądowania w Europie, dlatego też niezbędne były dwa tankowania w powietrzu dla uzupełnienia zapasu paliwa. Jedno na dolot do celu, którym była wschodnia granica Turcji, drugie na powrót do bazy na kontynencie amerykańskim. Ze względów bezpieczeństwa tankowania takie odbywały się nad Morzem Śródziemnym.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Mirosław Dworniczak