O tym, co znaczą dokumenty odnalezione w domu gen. Kiszczaka oraz innych okolicznościach rozliczenia przeszłości, z prezesem IPN Łukaszem Kamińskim rozmawia Andrzej Grajewski.
Jakie znaczenia mają dokumenty odnalezione w czasie przeszukania w domu gen. Kiszczaka? Czy są autentyczne? W jakich okolicznościach znalazły się w domu generała?
Nie znam w tym momencie ich pełnej zawartości, ale jestem przekonany, że będą one miały duże znaczenie dla badaczy najnowszej historii Polski. Nie sądzę, by Czesław Kiszczak we własnym domu trzymał nieistotne materiały. Po przejrzeniu pierwszej partii dokumentów specjalista-archiwista z dużym doświadczeniem uznał, że są one autentyczne. Okoliczności „prywatyzacji” tych źródeł nie znamy. Można jednak założyć, że nastąpiło to w chwili odejścia Kiszczaka z ministerstwa w 1990 r.
Czy potwierdzają one współpracę Lecha Wałęsy z SB w latach 70, czemu on konsekwentnie zaprzecza?
Dokumenty nie były jeszcze badane pod kątem analizy ich treści. Znalazła się wśród nich zarówno teczka personalna, jak i teczka pracy tajnego współpracownika pseudonim „Bolek”. Wkrótce będą one mogły być przedmiotem analiz, po przekazaniu do archiwum IPN.
Czy dotyczą także innych osób?
Nie znamy jeszcze zawartości pozostałych pakietów zabezpieczonych przez prokuratora IPN dokumentów. Łącznie tych pakietów jest sześć.
Czy fakt posiadania tych dokumentów przez gen. Kiszczaka mógł wpływać na zachowanie Lecha Wałęsy już w III Rzeczpospolitej?
W pełni będzie można to ocenić, gdy zapoznamy się z całością materiałów. Taka teza uzyskała jednak właśnie mocne uzasadnienie.
Czy nie należało wcześniej reagować, kiedy pojawiały się sygnały, że gen. Kiszczak może dysponować takimi dokumentami?
Z pewnością przez ostatnie 25 lat wiele osób i instytucji mogło zareagować. Dotyczy to także IPN. Jak wiadomo, prezes Instytutu nie ma możliwości wydawania poleceń prokuratorom, którzy z kolei podnoszą, że tak poważnych działań nie mogą podejmować tylko w oparciu o przekonanie.
Pojawił się projekt ustawy, która miałaby umożliwić ściganie osób bądź instytucji, używających sformułowania „polskie obozy koncentracyjne”. Śledztwa z urzędu mają być prowadzone przez prokuratorów IPN. Co Pan sądzi o tej inicjatywie?
Jeśli będzie taka ustawa, IPN ją zrealizuje. Inną kwestią jest, czy będą to działania skuteczne. Nie ulega wątpliwości, że naszym wspólnym zadaniem jest obrona prawdziwej wersji historii. Nie było bowiem żadnych „polskich obozów koncentracyjnych”, czy „polskich obozów śmierci” podczas II wojny światowej. Cieszę się, że ten przepis został sformułowany w taki sposób, że znajduje się w nim zdanie, kto „wbrew faktom pomawia naród polski”. Oddala to od nas zarzut, że chcemy ograniczać debatę naukową na temat różnych trudnych momentów naszej historii z okresu II wojny światowej. Ważne jest także, że są tam przepisy, umożliwiające dochodzenia roszczeń na gruncie prawa cywilnego.
Czy na tej podstawie będzie można ścigać zagranicznych polityków czy dziennikarzy używających takich sformułowań?
Tego nie przesądzam, aczkolwiek mam wątpliwości. Z pewnością ważny jest sygnał ze strony państwa polskiego, że tych spraw nie chce zostawić bez reakcji. Wśród prawników pojawiają się wątpliwości, czy będziemy mogli skutecznie stosować takie rozwiązania prawne. Jedna z zasad prawa międzynarodowego stanowi bowiem, że państwo może odmówić wydania swego obywatela, jeśli dany czyn w kraju jego zamieszkania nie jest ścigany. Musimy jednak mieć świadomość, że instrumenty prawne nie są ani wystarczające, ani najważniejsze. Najważniejsza jest długofalowa strategia edukacyjna, czyli przekazywanie prawdy o polskiej historii środowiskom, na których opinii szczególnie nam zależy.
Jednak częstotliwość pojawiania się takich określeń, pomimo żądania sprostowań przez polskie ambasady, pokazuje małą skuteczność takiego postępowania. Protestujemy, a za chwilę te określenia znów powracają.
Dlatego w mojej opinii większą szansę mają procesy cywilne, czyli dochodzenie roszczeń odszkodowawczych przez osoby prywatne i organizacje. W ten sposób w przeszłości doszliśmy do definicji przepisu karnego o „kłamstwie oświęcimskim”. Zaczęło się od procesów wytaczanych przez ofiary ludziom, którzy publicznie kłamali o niemieckich zbrodniach w czasie wojny. Spodziewam się, że podmioty prywatne, np. redakcje, zagrożone perspektywą płacenia wysokich odszkodowań albo długotrwałymi procesami, będą większą uwagę zwracały na to, aby takich sformułowań nie było.
Dr hab. Sławomir Cenckiewicz odkrył, że w Centralnym Archiwum Wojskowym znajdują się dokumenty, które od dawna powinny znajdować się w archiwum IPN. Jakie będą tego konsekwencje?
Należy zakładać, że było to celowe działanie. To nie są materiały przypadkowe, ale ważne dokumenty personalne trzech oficerów, w tym gen. Marka Dukaczewskiego, który kierował wówczas Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Te dokumenty zostały umieszczone w Centralnym Archiwum Wojskowym, aby je ukryć i nie przekazać IPN. Dlatego trwa w tej sprawie postępowanie prokuratorskie, które ma wyjaśnić, jak do tego doszło oraz ustalić osoby za to odpowiedzialne.
Czy takich przypadków jest więcej?
Niedawno otrzymaliśmy pismo z jednego z archiwów wojskowych, że tam także odkryto kilkadziesiąt spraw karnych z lat 80. o ewidentnie politycznym charakterze. Możemy się więc spodziewać być może całej fali, takich „cudownych” odnalezień.
Andrzej Grajewski