Niewiele brakowało, a najpiękniejsze jezioro w Tatrach leżałoby dziś w granicach Słowacji. Spór, jaki rozgorzał na przełomie XIX i XX wieku między magnatami, nie tylko rozpalał ówczesną opinię publiczną, ale zaważył na obecnych granicach Rzeczypospolitej. Jedni budowali budki wartowników, a inni je palili, pozorując uderzenie pioruna. Jedni stawiali słupy graniczne, drudzy przestawiali je na wschód. Zamoyski doprowadził nawet do wytoczenia procesu samemu sobie. O co chodziło?
Hohenlohe miał w posiadaniu pokaźny kawał Tatr, chciał jednak poszerzyć swoje tereny łowieckie. Skierował oczy w stronę zakupionego w 1889 r. przez hrabiego Władysława Zamoyskiego terenu w Dolinie Rybiego Potoku, u stóp Mięguszowieckich Szczytów, oraz pobliskich obszarów będących własnością góralskiego rodu Nowobilskich. Wykorzystał w tym celu dawny, zapomniany niemal spór o te ziemie i rozgrzał go do czerwoności. Stosował przy tym niewybredne metody: za pośrednictwem zarządcy swoich dóbr Edwarda Kegla spreparował zapisy w węgierskich księgach hipotecznych, dające mu rzekomo prawo do własności spornych terenów. Ponadto jego strażnicy napadali na tereny wokół Morskiego Oka, zaś wysłani przez Kegla ludzie eksploatowali gospodarczo sporny teren, dokonując wyrębu drewna czy prowadząc polowania i wypas owiec. Dzięki swoim osobistym kontaktom wciągnął w spór (po swojej stronie, rzecz jasna) węgierską żandarmerię, która została sprowadzona do Doliny Rybiego Potoku. Miała tam nawet swoją budkę wartowniczą, po której ślad pozostał w nazwie Żlebu Żandarmerii - jednego z największych żlebów opadających w stronę drogi prowadzącej do schroniska. Ludzie Hohenloego niszczyli utworzone przez Towarzystwo Tatrzańskie ścieżki turystyczne, usuwali galicyjskie słupy graniczne, stawiali własne znaki i zakazywali wstępu turystom. W obronie tego skrawka Tatr stanęło Towarzystwo Tatrzańskie, a także liczne osobistości związane z Polską, zaś sprawa z prywatnego zatargu nabrała wagę sporu narodowego. Wtedy na scenie zaznaczył swoją obecność Zamoyski. Jako właściciel parceli nakazał odbudowanie ścieżek wokół jeziora, ustawianie tablic z napisem "Państwo Zakopane" oraz sprowadzał polskich górali do wypasu owiec w tej okolicy. Spór się zaostrzył, dochodziło coraz częściej do konfrontacji ludzi Hohenlohego i węgierskich żandarmów ze służbami leśnymi Zamoyskiego i góralami. Pomimo sądowego zakazu stawiania w spornym terenie nowych zabudowań Węgrzy notorycznie łamali przepisy, toteż nadzwyczaj często ich nowe zabudowania płonęły "rażone piorunem" i niemały udział w jego wywołaniu miała góralska partyzantka.
Schronisko nad Morskim Okiem Jar.ciurus / CC 3.0 Konflikt nabierał tempa i w krótkim czasie ze sporu o granicę prywatnych parceli nabrał również charakteru sporu o granice między Galicją a Węgrami. Już w maju 1893 r. problem został przedstawiony samemu cesarzowi Franciszkowi Józefowi, który zdecydował, że spór zostanie rozstrzygnięty przez międzynarodowy trybunał rozjemczy. Zanim to się jednak stało, zimowe śniegi spłynęły z Tatr 9-krotnie.
Trwający niemal 10 lat czas oczekiwania na wyrok nie był jednak zmarnowany przez Zamoyskiego i Towarzystwo Tatrzańskie. Zajęli się tym, co dziś określamy działalnością PR-owską - nieustannie informowali społeczeństwo i lokalne władze o sprawie, budząc powszechne zainteresowanie losem tego skrawka Tatr. Towarzystwo Tatrzańskie skierowało m.in. petycje do Koła Polskiego w Wiedniu, w której wezwało jego członków do podjęcia aktywnych działań na rzecz zachowania Morskiego Oka w granicach Galicji. Pod apelem tym podpisały się 34 tysiące osób ze wszystkich warstw społecznych, a trzeba pamiętać, że były to czasy, gdy nie było internetu i zbieranie podpisów było znacznie większym wyzwaniem niż dziś. Prócz działalności informacyjnej hrabia Zamoyski zorganizował sztab wybitnych badaczy, którzy przez lata zgromadzili pokaźną dokumentację na temat polskich praw do urokliwej doliny pod Rysami. Na czele tego zespołu stanął wybitny historyk prawa i ustroju z Uniwersytetu Lwowskiego prof. Oswald Balzer.
Wojciech Teister