Dziś mija druga rocznica śmierci Wojciecha Kilara. Ale żyje jego muzyka i działa przykład życia.
29.12.2015 11:55 GOSC.PL
Moja ostatnia rozmowa z kompozytorem nie doszła do skutku. Kiedy w Wigilię dwa lata temu zadzwoniłam do pana Wojciecha, żeby starym zwyczajem złożyć mu życzenia, usłyszałam głos opiekującej się nim bratanicy żony – Izabeli Pomianowskiej. Wyjaśniła mi, że po powrocie z naświetlań w Instytucie Onkologii w Gliwicach pan Wojciech słabnie z dnia na dzień i odzywa się wyłącznie wtedy, kiedy go do tego zmusza sytuacja. Nie nalegałam, wiedząc, że moje dobre myśli i tak popłyną do chorego.
Umarł pięć dni później. Nie wiadomo – za piętnaście dziewiąta czy piętnaście po dziewiątej rano. Znów piszę – umarł, ale to nieprawda. Obserwując reakcje czytelników mojej książki „Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara”, widzę, że w nich żyje. Na spotkaniach pytają, jak żyć i jak się nawrócić, a ja opowiadam im, jak żył i nawracał się Wojciech Kilar.
Nie wiedziałam, że próba opisania wybitnego kompozytora przyczyni się do głębokiej refleksji nad sobą tak wielu. Portretując go, bez planowania tego, poświęciłam dużo miejsca jego życiu duchowemu i wierze w Jezusa Chrystusa. Wielokrotnie powtarzał mi, że jego podstawowym zadaniem jako katolika jest dążenie do świętości. I dążył do niej, jak umiał, pozbywając się przynależnej artystom pychy i zapatrzenia w siebie.
Moja ostatnia rozmowa z kompozytorem nie doszła do skutku. Ale teraz rozmawiam o nim tak wiele z tak wieloma. Nadrabiamy tamto milczenie.
Barbara Gruszka-Zych