O ostatniej prostej i Mesjaszu, który puka do drzwi, z Karolem Sobczykiem rozmawia Marcin Jakimowicz .
Sama kijowska kongregacja Borysa Grisenki liczy już 18 tys. członków…
Opieramy się na mnóstwie świadectw, które płyną nie tylko z Ziemi Świętej. Trudno o konkretne statystyki, bo w Izraelu wielu tych ludzi pozostaje wciąż w ukryciu.
Gdy kard. Ratzinger spotkał się z przedstawicielami Żydów mesjanistycznych, rzucił: „Jeżeli jesteście Izraelem, który powraca, to znaczy, że dochodzimy do ostatniego etapu historii”. Jesteśmy na ostatniej prostej?
Mamy prawo tak przypuszczać. Tajemnica powrotu Izraela została zapisana w Liście do Rzymian w kontekście Paruzji! Gdy poganie (wierzący z narodów, czyli my) i Izrael wejdą w „pełnię”, nastąpi koniec czasu. W naszym interesie jest to, by Żydzi przyjęli Jezusa. List do Rzymian mówi, że ich powrót będzie błogosławieństwem dla całego stworzenia. Dziś widzę inne ważne pytanie: czy jako chrześcijanie czekamy jeszcze na przyjście Mesjasza? Pamiętajmy, co działo się w pierwszym Kościele, który żył w napięciu, oczekiwaniu…
…a Paweł studził mieszkańców Salonik, którzy sprzedawali domy, rzucali pracę, bo wiedzieli, że „nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Byłem kilka razy na spotkaniu Waszej wspólnoty i widziałem, że też nie możecie się doczekać…
Tak! Tęsknimy. Bardzo. Myślę, że życie wielu chrześcijan ukazuje, jak liturgiczne zawołanie „oczekujemy Twego przyjścia w chwale” poszło w zapomnienie. A przecież powtórne przyjście Jezusa jest najważniejszą nowiną Ewangelii o królestwie! To Król nadchodzi! Otrzymaliśmy Ducha po to, aby przygotował nas na ten dzień. A jeśli Kościół nie oczekuje powrotu Jezusa, trudno, by wszedł w miejsce, do którego został powołany.
Poznałeś niedawno osobiście człowieka, przez którego Bóg nawrócił ponad milion muzułmanów…
Tak. W Stanach Zjednoczonych miałem przywilej spotkać Leifa Hetlanda. Europa nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie jest już pępkiem świata. W Polsce szczycimy się naszą religijnością, nie dostrzegając, jak bardzo jesteśmy skupieni na sobie. Czy wiemy, że na przykład w Mozambiku jest dziś ogromne duchowe przebudzenie? Że Jezusa poznają miliony? Że w wielu miastach prędzej spotkasz chrześcijanina niż człowieka niewierzącego? Że całe wioski przychodzą do Jezusa?
Rozmawiałem z Aldoną Filipek z Waszej wspólnoty, która ruszyła do Mozambiku. Dopóki tam nie trafiła, nie mogła uwierzyć, że to przebudzenie na tak potężną skalę…
Aldona pojechała na koniec świata, by przekonać się, jak… trudno jest kochać. Jak trudno Europejczykowi wyjść ze „strefy komfortu” i przytulić zasmarkane, niemyte, śmierdzące dziecko, które nosi dwie koszule na rok. Jak wiele to kosztuje. Opowiadała, że gdy dajesz takiemu skrajnie biednemu dziecku bułkę, ono odrywa kawałek i oddaje ci z powrotem na wypadek, gdyby zaskoczył cię głód. Spotkała tam misjonarkę Heidi Baker, która założyła już 12 tys. wspólnot. Wszystko zaczęło się od proroctwa. Bóg powiedział: „Daję ci naród Mozambiku”. Heidi wyszła na ulice tego najbiedniejszego kraju świata, zaczęła pracować z najuboższymi, często małymi dziećmi. Na każdym kroku podkreśla, że kluczem jest miłość: „Zatrzymaj się codziennie dla jednej osoby”. Miłość uwalnia potężne cuda. Pytałeś o Leifa Hetlanda... To Norweg, którego misją jest ewangelizacja muzułmanów. Również zaczęło się od proroctwa. On sam nie szukał tej misji. Co więcej: czuł „medialną” niechęć do wyznawców islamu. A rok później był już w Pakistanie i głosił Jezusa. Szybko został oskarżony o bluźnierstwo przeciwko Mahometowi. Tylko Bóg trzyma go przy życiu, bo w każdej chwili muzułmanie mają prawo go zabić. Słyszałem, jak mówił: wiem, że jeśli w czasie mojego głoszenia Bóg nie wkroczy w jakiś ponadnaturalny sposób, prawdopodobnie zginę.
To naprawdę jazda bez trzymanki. Gdy usłyszałem Twoją opowieść, nie dowierzałem. Ale sprawdziłem to, obejrzałem wiele filmów. Widziałem Hetlanda na ulicach Pakistanu…
Zdarzały się takie obrazki: Leif głosił i kątem oka dostrzegał, że do sali wchodzą ludzie trzymający w rękach broń. Opowiadał, że tak bardzo się bał, że padł na ziemię i błagał Boga o interwencję. Gdy otworzył oczy, ci ludzie ze łzami w oczach oddawali życie Jezusowi. Co się stało? Bóg przeszedł z ogromną mocą, a agresorzy poczuli coś tak potężnego, że nie potrafili tego racjonalnie wytłumaczyć. Bóg, czytamy to w Biblii, potwierdza odważne głoszenie Słowa przez znaki i cuda. Słyszałem, jak Hetland opowiadał, jak bardzo ta służba wyczerpuje go emocjonalnie. O tym, że wieczorem wraca czasami do pokoju i płacze. Ale wie, że warto, ze względu na miłość Chrystusa.