Dopadła ich wielka, pełna ognia miłość. „Mam jeden cel, pragnę kochać Boga z całego serca” – pewnego dnia Ludwik zwierzył się żonie. A ona pisała: „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z której strony się do tego zabrać”. Doczekali się.
Ślub o północy
– Pobrali się 13 lipca 1858 roku. O 22.00 mieli ślub cywilny w merostwie, a dwie godziny później zawarli sakrament małżeństwa. W samym środku nocy – ks. Teodor Suchoń, proboszcz chwałowickiej parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus, o Małej Teresce, jej siostrach i rodzicach może opowiadać godzinami. Wygląda na to, że on również należy do rodziny Martin. – Ślub w środku nocy to niezwykle czytelny symbol. Przypuszczam, że Zelia i Ludwik podjęli tę decyzję, bo niezwykle pragnęli komunii z Bogiem, a doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że dwa najważniejsze wydarzenia w dziejach świata: narodzenie Syna Bożego i Jego zmartwychwstanie dokonały się w nocy. U podstaw ich związku leżała głęboka świadomość komunii z Jezusem. Codzienna Eucharystia, nocne czuwania, adoracje, pomoc najuboższym. Oni doskonale wiedzieli, czym jest chrześcijaństwo.
Mieli dziewięcioro dzieci. Czworo zmarło w pierwszych latach życia. Po śmierci jednej z córek Zelia pisała: „Jestem w rozpaczy. Chciałabym również umrzeć!”. Pięć córek wstąpiło do klasztoru. Pierwsza za klauzurę trafiła Paulina (w klasztorze przyjęła imię Agnieszka), potem najstarsza córka państwa Martin – Maria, następnie Leonia (próbowała trzykrotnie, aż w końcu została mniszką), Tereska, a na końcu, po śmierci ojca, Cecylia. Najwcześniej zmarła Teresa. Miała 24 lata i kilka miesięcy.
Co ciekawe, Zelia nigdy nie rozmawiała z córeczkami o życiu zakonnym. Sama nie doczekała chwili, gdy córki jedna po drugiej wybierały życie za klauzurą. Zmarła, zanim podjęły tę decyzję. Pisała wprost: „Kiedy przyszły na świat dzieci, nasze ideały trochę uległy zmianie, żyliśmy jedynie dla nich, one były całym naszym szczęściem. Szukaliśmy tego szczęścia tylko w nich. Wreszcie nic już dla mnie nie było trudne, świat nie był już dla mnie ciężarem. Pragnęłam mieć dużo dzieci, by je wychować dla nieba”. Chorowała przez cztery lata na raka piersi. Nie karmiła już Tereski – świętą z Lisieux wykarmiła „mamka”. Do końca wierzyła w cud, nawet wycieńczona chorobą, wbrew protestom lekarzy, ruszyła do groty w Lourdes. – Nie było w niej jednak cienia histerii – opowiada ks. Suchoń. – Pisała, że nawet jeśli nie będzie cudu, nic złego się nie stanie. Była absolutnie pogodzona z wolą Bożą. Wiedziała, że tylko w niej odnajdzie szczęście. Gdy umierała, Tereska miała 4 lata i 5 miesięcy. Wszyscy mieszkali jeszcze wówczas w Alençon. Po śmierci Zelii przenieśli się do Lisieux, do wujka Izydora, aptekarza.
Jestem jak te ryby
Pozostało aż 217 listów Zelii do najbliższych i jedynie 12 listów Ludwika (był oszczędniejszy w słowach i nie lubił pisać). Wspólny mianownik tej korespondencji? Ogromna tęsknota, pełna ognia miłość, pasja. W pierwszym dniu 1863 roku Zelia pisała bez owijania w bawełnę: „Mój mąż to święty człowiek. Życzyłabym wszystkim kobietom takich mężów. To moje życzenia na Nowy Rok”. Innym razem, gdy Ludwik wyjechał, notowała: „Ściskam Cię z całego serca. Jestem dziś tak szczęśliwa, że Cię wkrótce zobaczę, iż nie mogę pracować. Twoja żona, która cię kocha bardziej niż własne życie” (1869) albo: „Jestem zupełnie jak te ryby, które Ty wyławiasz z wody, są poza swym żywiołem i muszą zginąć. Przez cały czas jestem myślą z Tobą. Chciałabym czym prędzej być przy Tobie, mój kochany Ludwiku. Kocham Cię z całego serca i czuję, że podwaja się moje uczucie przez to pozbawienie się Twojej obecności. Byłoby dla mnie niemożliwością żyć z dala od Ciebie” (1873).
Ludwik nie pozostawał dłużny i na kartce skrobał: „Droga przyjaciółko, czas mi się dłuży i spieszno mi do Ciebie. Twój mąż i prawdziwy przyjaciel kochający Cię na wieki”. W liście do córki Pauliny Zelia pisała: „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z której, z której strony się do tego zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień. Powtarzam sobie często w ciągu dnia: Mój Boże, bardzo chciałabym być świętą!”. To wystarczyło.
Marcin Jakimowicz