Trochę śmieszny, a trochę irytujący był siermiężny marketing polityczny, zaprezentowany przez obie strony podczas debaty Ewy Kopacz i Beaty Szydło.
20.10.2015 09:53 GOSC.PL
Pewnie każdy z nas zna takie osobniki: wystylizowane do bólu, nastawione na wywołanie dobrego wrażenia i uniknięcie wpadki. Zero naturalności, zero rzeczywistego kontaktu. Można kogoś takiego podziwiać, ale nie sposób lubić. A już z pewnością ktoś taki nikogo do niczego nie przekona.
Wczoraj w debacie potencjalnych powyborczych pań premier mieliśmy trochę do czynienia z takimi dwoma produktami politycznego marketingu. Oczywiście, z Beaty Szydło wychodziła trochę natura księgowej, a z Ewy Kopacz - jej histeryczny temperament, ale uporczywe nieodpowiadanie na pytania i trzymanie się przez obie panie własnych monologów sprawiało nieodparte wrażenie, że dyskutują nie kandydatki, ale ich sztaby i przygotowane przez nich chwyty i formułki.
A były momenty, w których można było boleśnie ripostować, gdyby tylko każda z pań słuchała tego, co mówi jej rozmówczyni. Np. gdy Ewa Kopacz mówiła, że na forum Unii Europejskiej musi się tłumaczyć ze słów Jarosława Kaczyńskiego, Beata Szydło mogłaby odpalić krótkim stwierdzeniem, że jako premier nie będzie jeździć do Brukseli czy do Berlina, by tłumaczyć się tam z tego, co myślą i mówią Polacy.
Ależ cóż, spece od marketingu politycznego z obu stron uznali, że najlepiej będzie zagrać takie futbolowe cattencio - mało efektowną grę, skupioną głównie na obronie. To była trochę śmieszna, trochę irytująca, a w sumie dość siermiężna strategia. Zakładała ona, że za pomocą uzgodnień przed debatą trzeba z dziennikarzy uczynić stojaki pod mikrofony. A swoim kandydatkom wtłoczyć do głowy, że najważniejsze to ignorować pytania, nie polemizować, ale zagłuszać przekaz przeciwniczki, a powtarzać własne, przygotowane zawczasu formułki.
W efekcie padł remis 0:0. Rzekłbym jednak, że jest to remis ze wskazaniem na PiS. Po pierwsze, dlatego, że to nie on goni, ale inni gonią go w sondażach. Po drugie, dlatego, że kandydatka PiS wyszła bez zysków, ale i bez strat z debaty w medium dla siebie nieprzychylnym. Po trzecie dlatego, że bezbarwność jest bardziej naturalna dla Beaty Szydło niż dla Ewy Kopacz. I po czwarte, w interesie PO nie jest chyba w tym momencie walka z PiS-em, a raczej próba odebrania elektoratu Zjednoczonej Lewicy i Nowoczesnej. Nie wydaje mi się, aby Ewa Kopacz trafiła wczoraj w gusta zwolenników tych ugrupowań, ale mogę się mylić, bo - przyznaję otwarcie - nie należę do elektoratu liberalnej ani postkomunistycznej lewicy.
Można zrozumieć, dlaczego sztaby PiS i PO unikały jasnych deklaracji. Na takich występach można zyskać, ale można też stracić. Jest to więc strategia bardziej odpowiednia dla małych ugrupowań, które do pewnego momentu zyskują, prezentując wyraziste poglądy. Z drugiej jednak strony, trenerzy z PO i PiS muszą odrobinę odpuścić marketingową dyscyplinę, a próbować bardziej postawić na naturalne pozytywne cechy kandydatów czy kandydatek. Bez tego trudno mówić o wiarygodności. A wiarygodność jest w polityce cechą nie do przecenienia.
Jarosław Dudała