Tańczą jak baletnice albo promują kołoc grulownik. Albo też spotykają się, by obgadać sprawy tego świata, patriotycznie ukierunkować i mądrze, po wiejsku, wyemancypować.
Od Bałtyku po gór szczyty. Od wschodu do zachodu. W małych wioskach, w nieco większych miejscowościach. Wszędzie tam, gdzie mieszkają aktywne, chętne do działania, ale też i do babskich rozmów przy kawie panie. Koła gospodyń wiejskich, w skrócie KGW, skupiają tysiące kobiet z całej Polski. I chociaż koła te niezorientowanym nadal kojarzą się z wiekowymi babciami, które wieczorową porą udeptują kapustę na kiszenie, prawda o nich jest dużo ciekawsza, wielobarwna i inspirująca. Powstawały od połowy XIX wieku – pełniły wtedy funkcję nie tylko kaganka wiejskiej oświaty, ale często też były (damską i subtelną) formą oporu wobec zaborcy. W międzywojniu zrzeszone w kołach panie najczęściej wykorzystywały spotkania do poszerzania wiedzy z zakresu prowadzenia gospodarstwa domowego. Podobnie było w PRL, kiedy to w latach 50. koła rozkwitły (czasem nie unikając upolitycznienia). Po 1989 r., uważane (niesłusznie) za relikt upadłego systemu, koła upadły. Niemodne, wyśmiewane, niepotrzebne. A jednak kobietom na wsi integracja i działanie potrzebne były. Koła zaczęły odradzać się kilkanaście lat temu i ten renesans trwa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska