Czy kliniki in vitro stosują w Polsce gwałty i porwania dla okupu? Tak przynajmniej wynika z raportu Stowarzyszenia Nasz Bocian.
30.09.2015 16:05 GOSC.PL
Wyniki badania przeprowadzonego przez Stowarzyszenie Nasz Bocian, opisywanego przez „Dziennik Gazetę Prawną”, jeżą włos na głowie: W 229 na 299 przebadanych umów między klinikami in vitro a ludźmi chcącymi zostać rodzicami znaleziono zapisy krzywdzące dla tych ostatnich – i dla ich potencjalnych dzieci. Zawierały one m.in. zapisy, że jeśli spóźnią się o miesiąc z opłatami za przechowywanie zarodków, zostaną one przekazane innej parze. Albo że gdy jedno z nich umrze lub się rozstaną, ktoś dostanie ich nasienie bądź komórki jajowe. A badanie jest bardzo reprezentatywne, bo „Nasz Bocian” monitorował 35 z 42 funkcjonujących w Polsce klinik „leczenia niepłodności”.
Oznacza to, że kliniki in vitro zawierają ze swoimi pacjentami umowy, które pozwalają im stosować gwałty (na odległość) i porwania dla okupu. Bo czym innym jest sytuacja, w której wbrew własnej woli człowiek może stać się rodzicem dziecka poczętego z zupełnie obcą osobą? Albo szantaż, że dziecko zostanie mu odebrane i przekazane komuś innemu, jeśli się nie zapłaci?
Ale zaraz – jakie „dziecko”? Przecież to tylko zarodek, „mrożonka”, jak zdarza się mówić o swoim przechowywanym w ciekłym azocie potomstwie rodzicom dzieci z in vitro. I w tym miejscu wychodzi, kto tak naprawdę szanuje tych ludzi, a kto widzi w nich wyłącznie źródło zarobku. Gdy dowiadujemy się, w jak poniżających warunkach pobierane jest nasienie potrzebne do zapłodnienia komórki jajowej („po oddaniu nasienia naciska się dzwonek, wychodzi pani, a tam cztery osoby siedzą w poczekalni i obserwują”) nie trudno zrozumieć, dlaczego Kościół krytykuje oderwanie w tej metodzie poczęcia dziecka od aktu małżeńskiego. A gdy dowiadujemy się, że biotechnolodzy zwani żartobliwie lekarzami „leczącymi niepłodność” (w rzeczywistości in vitro nie jest żadnym leczeniem, tylko sztuczną metodą zapłodnienia) bez mrugnięcia powieką decydują o losie czyjegoś materiału genetycznego, a nawet poczętego już człowieka – uświadamiamy sobie, że tu wcale nie chodzi o pomoc ludziom chcącym mieć dzieci, jak to nam w łzawych reportażykach starają się sprzedać niektóre media, tylko o kasę, bezwzględnie wydzieraną zdesperowanym mężczyznom i kobietom.
I tak sobie myślę, że po opublikowaniu tego raportu „Nasz Bocian” powinien jak najszybciej przejść na jasną stronę mocy i zarzucić lobbowanie na rzecz jak najszerszego dostępu do in vitro. Ech, marzenia ściętej głowy…
Stefan Sękowski