Śmierć Marcina Wrony, autora „Demona”, naznaczyła piętnem tragedii tegoroczny jubileuszowy 40. Festiwal Filmowy w Gdyni.
20.09.2015 08:20 GOSC.PL
Marcin Wrona najlepsze filmy miał jeszcze przed sobą. Był reżyserem niezwykle utalentowanym, który realizował filmy z myślą o widzu. Jego pokazany na festiwalu „Demon” nie był jednak moim faworytem. Bardziej podobało mi się dopracowane od strony formalnej w każdym szczególe jego przedostatnie dzieło, czyli „Chrzest”. Był to jeden z tych filmów, które z powodzeniem wpisywały się w popularny gatunek filozoficzny, niosąc religijne przesłanie. „Chrzest” nawiązywał do kina gangsterskiego, „Demon” z kolei był horrorem, ale nie do końca. Reżyser poszerzył formułę gatunku o przemyślenia dotyczące rozliczeń z przeszłością. „Demon” jest z pewnością filmem niepokojącym. Z filmu wynika, że lepiej z tytułowym bohaterem nie igrać.
Problem śmierci i umierania był chyba najbardziej wyrazistym motywem przewijającym się w kilku znaczących filmach festiwalu. Złotymi Lwami nagrodzono „Body/Ciało” Małgorzaty Szumowskiej. Dwoje bohaterów filmu, prokurator i jego córka, nie może poradzić sobie z powrotem do normalnego życia po śmierci żony i matki. Prokurator nie wierzy w nic, a jego córka cierpi na anoreksję. Pomoc oferuje im terapeutka i spirytystka jednocześnie, która usiłuje kontaktować żyjących z ich zmarłymi bliskimi. Ponieważ religia i Kościół w dzisiejszym świecie nie dają już człowiekowi żadnego oparcia, każdy w samotności zdany jest na własne poszukiwania ścieżki duchowej. Nawet cyniczny prokurator, w tej roli znakomity jak zawsze Janusz Gajos, którego nic nie rusza, przeżywa chwilę niepewności i bierze udział w seansie spirytystycznym. W finale „Body/Ciało” Szumowska dokonuje wolty, stawiając cały dotychczasowy filmowy przewód pod znakiem zapytania. Nie zabrakło w tym filmie, opisującym ciało na różnych poziomach, mocnego akcentu krytyki antyaborcyjnego prawa.
Wątek śmierci i umierania pojawił się m.in. w „Moich siostrach krowach” Kingi Dębskiej, „Chemii” Bartosza Prokopowicza i „Żyć nie umierać” Macieja Migasa. Moim zdaniem to właśnie „Moje siostry krowy” Kingi Dębskiej, która w sposób niezwykle subtelny, a jednocześnie atrakcyjny wizualnie, nie unikając akcentów humorystycznych, opowiedziała o umieraniu i śmierci z perspektywy najbliższych, zasłużyły na Złote Lwy. Niestety rodzina, o której opowiada, chociaż nie brakuje w niej zwykłych ludzkich konfliktów, nie jest rodziną patologiczną, wręcz przeciwnie, nie ma tu przemocy, ani gwałtów, a jedna z bohaterek uparcie chodzi do kościoła. To chyba niezbyt spodobało się jurorom. Mam nadzieję, że spodoba się widzom.
Kilka decyzji gdyńskiego jury, a wcześniej komisji selekcyjnej, zakrawa na skandal. Jakim cudem znalazły się w konkursie perwersyjna i obsceniczna „Noc Walpulrgii”? Czy reżyserowi „Intruza” rzeczywiście należała się nagroda za reżyserię? Nie wiadomo, jakich wartości jury dopatrzyło się w kuriozalnych „Córkach Dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej nagrodzonej za debiut, który zwracał uwagę chyba tylko „kreacjami” młodych aktorek prezentujących odważnie przez pół filmu swoje gołe wdzięki na ekranie.
Jury co prawda nagrodziło „11 minut” Jerzego Skolimowskiego za, jak to ujęto w uzasadnieniu, „oryginalność koncepcji artystycznej i profetyzm martwego piksela”, ale filmowi należało się więcej. Jego poprzedni film, „Essentials killing”, nagrodzony Złotymi Lwami w 2011 roku, nie wzbudził mojego entuzjazmu. Natomiast najnowszym, noszącym enigmatyczny tytuł „11 minut”, Skolimowski pokazał, jak się robi dobre, współczesne kino. To film zrealizowany perfekcyjnie, poczynając od scenariusza, kapitalnych zdjęć i montażu, do znakomicie poprowadzonych ręką reżysera aktorów. Wzbudza on w widzu poczucie niepewności i niepokoju. Dodajmy - niepokoju metafizycznego, kiedy na ekranie widzimy tajemnicze znaki zapowiadające jakieś ważne być może wydarzenie. Mamy tu człowieka z krzyżem, postać pojawiającą się na ekranie wyłączonego telewizora, czy znak na niebie dostrzegany tylko przez nielicznych. „11 minut” zadaje podstawowe, a jednocześnie wekslowane gdzieś na boczny tor w gorączkowym rytmie codzienności pytania o sens życia i śmierci.
Edward Kabiesz