Przyjęcie imigrantów to problem, którego nie da się rozwiązać porywem serca, datkiem czy nawet udostępnieniem kąta.
08.09.2015 14:38 GOSC.PL
Bardzo dużo mocnych słów pada w tych dniach przy okazji dyskusji o zalewającej Europę fali uchodźców. Najmocniej obrywają ci, którzy zamiast entuzjazmu deklarują sceptycyzm. Choć przecież wcale nie musi on wynikać w braku wrażliwości. Przeciwnie. Kto faktycznie i odpowiedzialnie mówi o pomocy imigrantom, robi to językiem pozbawionym epitetów. Wystarczy posłuchać ostrożnych opinii pracowników organizacji pozarządowych, którzy się tym zajmują na co dzień.
Ów sceptycyzm nie bierze się z lęków czy fobii. I nie dotyczy rasy, wyznania czy domniemanych intencji przybyszów. Szczerze mówiąc, dotyczy on bardziej nas niż uchodźców. Nie nas – jako Polaków (ponoć ksenofobów, rasistów, egoistów), ale nas – jako wspólnoty zorganizowanej w państwo. W tej materii także istniejące tylko teoretycznie.
Nie ma sensu wyliczać aktów solidarności ze strony Polaków wobec nieszczęść na różnych lądach i kontynentach, choć są one policzalne i bardzo konkretne. Zawsze jednak dotyczyły indywidualnych osób działających wspólnie poprzez Kościoły, stowarzyszenia i organizacje. Z państwem, niestety, kłopot jest większy, co najlepiej widać właśnie na przykładzie imigrantów. Bo to jest problem, którego nie da się rozwiązać porywem serca, datkiem czy nawet udostępnieniem kąta. Wymaga działań systemowych.
Przykład najbardziej bolesny – repatrianci. Nie ma tu problemu rasowego, kulturowego czy religijnego. Jest dobra wola, dług moralny i pozytywny klimat społeczny. A mimo to w ciągu 14 ostatnich lat udało się sprowadzić do kraju zaledwie 4,8 tys. osób. System jest całkowicie niewydolny, w kolejce czeka blisko 4 tys. Polaków ze Wschodu, którzy zadeklarowali chęć powrotu. Według danych MSW w ubiegłym roku udało się przyjąć… 193 repatriantów.
W tym kontekście najlepiej widać, jak ogromne wyzwanie czeka Polskę w najbliższych latach: stworzenie sprawnego systemu nie tyle przyjmowania, co absorbowania imigrantów. Tych, którzy wybiorą nasz kraj i z nim zechcą związać swą przyszłość. Mało prawdopodobne, by byli to akurat ludzie wylosowani w unijnej loterii kwotowej.
„Nasze stanowisko jest przepojone solidarnością i dużą wyobraźnią co do tego, że doraźnymi, takimi szybkimi decyzjami nie rozwiążemy problemu” – mówi wicepremier Tomasz Siemoniak. I to jest słuszne stanowisko. Podobnie jak rzucona na tej samej konferencji uwaga: „Niemcy nie powinni nas uczyć solidarności.”
Piotr Legutko