O niepozornym zdarzeniu na Podhalu, które miało nieprawdopodobny wpływ na polski Kościół, z Markiem Nowickim rozmawia Marcin Jakimowicz.
Co zrobili?
Mieli w sobie ogromne pragnienie Eucharystii. Napisali na kartce: „Chcemy Mszy świętej” i w ciemnościach ruszyli przez Murzasichle. Do „Wdowca”, jak nazywano dom, w którym skończył się inny turnus oazy. W środku nocy wparowali do ks. Bogdana Giertugi. Nie spał. Zobaczył, co się święci i żywo zareagował na opowieść młodych. On – jak wspominał później – czuł, że to, co przynieśli, nie było z nich.
Rzadki obrazek: wierni w środku nocy przychodzą do księdza i proszą o Mszę…
I to, dodajmy, „bardzo ożywieni wierni”. (śmiech) Ich zachowanie może zrozumieć jedynie ktoś, kto miał podobne doświadczenie wylania Ducha. Animatorzy mieli szczęście: trafili do ks. Bogdana – genialnego kapłana, Bożego człowieka.
Mógł zareagować jak wielu złośliwych komentatorów, którzy zarzucają, że to podejrzane doświadczenie kupione w promocyjnej cenie od zielonoświątkowców. Rodzaj choroby zakaźnej.
Słyszę takie głosy. A jednak wydarzenie w Murzasichlu pokazuje, że to nie jest rodzaj handlu zamiennego, to nie żaden import/eksport. Duch działa, jak chce i kiedy chce. To podstawa naszej wiary, Ewangelii. Spotkanie z Jezusem jest fundamentem wiary. Przecież chrzest w Duchu Świętym to spotkanie żywego Boga, nic więcej. Takie samo jak przed dwoma tysiącami lat. Takie samo, jakie było udziałem Bartymeusza, Zacheusza. Ci ludzie spotykali Jezusa i ich życie ulegało całkowitej przemianie, kończyło się uzdrowieniem.
Wracamy na Podhale. Po północy rozpoczęła się Eucharystia. Trwała…
…do białego rana… Ks. Giertuga zobaczył entuzjazm tych młodych. Wiedział jedno: oni nie udają. Widział, że nie przeczytali tego w książkach, że przed chwilą doświadczyli czegoś, czego sami nie potrafią jeszcze nazwać. Msza trwała do świtu (była długa modlitwa powszechna, uwielbienie, homilie na rekolekcjach oazowych były wówczas dialogowane).
Bardzo dotyka mnie to, że prorok, który zapowiadał te wydarzenia, głosił, pisał, nauczał, sam w nich… nie uczestniczył. Ks. Blachnickiego nie było przecież na Podhalu.
Pamiętajmy, że on miał podobne doświadczenie. Już w więzieniu, zamknięty w celi śmierci, doświadczył czegoś, co według mnie było chrztem w Duchu Świętym. Czegoś, co absolutnie przemieniło, przeobraziło jego życie. Kilka dni po doświadczeniu z Murzasichla, poinformowany przez uczestników i ks. Giertugę, przyjechał na Podhale. Na rekonesans. Rozmawiał z młodymi. Ks. Blachnicki niezwykle uważnie słuchał, ale sam raczej nie zabierał głosu. Milczał. To niezwykła biblijna zasada, którą często stosował.
A jednak – opowiadają świadkowie – niezwykle przejął się tą historią, odwoływał się do niej do końca życia. Zrozumiał, że „Duch Święty przejmuje w oazie inicjatywę”.
Tak. To wynika z dokumentów oazy. Już w materiałach podsumowujących tamten rok formacji pisał o tym, że nastąpiło poruszenie. Zresztą po tym doświadczeniu Duch Święty zaczął objawiać się w podobny sposób w wielu innych miejscach na mapie Polski.