O niepozornym zdarzeniu na Podhalu, które miało nieprawdopodobny wpływ na polski Kościół, z Markiem Nowickim rozmawia Marcin Jakimowicz.
Marcin Jakimowicz: 40 lat temu ks. Blachnicki zapisał: „Otwieramy się na Odnowę w Duchu Świętym”. Zaczęły się wakacje. Polska towarzysza Edwarda ruszyła tłumnie na urlop…
Marek Nowicki: To, że ks. Blachnicki otworzył ruch oazowy na Odnowę w Duchu Świętym, było początkiem ogromnego łańcucha wydarzeń. Pierwsza konsekwencja tej decyzji? Tysiące członków ruchu zaczyna w 1975 r. gorąco przyzywać Ducha Świętego, wołać o Jego ogień. Ks. Franciszek wiosną zarządził Nowennę do Ducha Świętego, a całą formację tego roku oparł na tej rzeczywistości. I jak to zwykle bywa, gdy Duch Święty jest gorąco przyzywany, nie daje na siebie długo czekać. (śmiech) Zstępuje z mocą.
Nam łatwo się o tym mówi. Wiemy już, w jaki sposób zstępuje. Ale ówcześni oazowicze to były „świeżaki”. Nie mieli jeszcze takiego doświadczenia….
Wołali o pomoc. Przyzywali nową, nieznaną rzeczywistość. To była dla nich abstrakcja, nie byli bogaci w doświadczenia, obserwacje. Myślę, że dlatego to ich wołanie było niezwykle cenne. Na letnie rekolekcje została przygotowana przez moderatora teczka, w której były artykuły poświęcone Odnowie w Duchu Świętym, darom nadzwyczajnym, zjawisku chrztu w Duchu. Młodzi mieli więc teoretyczne zaplecze. Wołali przede wszystkim o to, by Duch ożywił ich wiarę. Na tym zależało ks. Blachnickiemu. Widział, że ruch jest na rozdrożu.
Był pokorny, nie rozeznawał na własną rękę.
To prawda. Na przełomie lat 1974 i 1975 ruszył do kamedułów na Srebrną Górę. Prosił o. Piotra Rostworowskiego o rozeznanie, czy otwarcie się na Odnowę jest dobrą decyzją. W oazie dochodziło do napięć. Część najbliższych współpracowników ks. Franciszka nie była, delikatnie mówiąc, zachwycona tą perspektywą. Stąd podróż do krakowskich eremów i konsultacje.
Pół roku po odpowiedzi o. Rostworowskiego: „Obraliście dobry kierunek” kończy się pierwszy turnus oazy na Podhalu...
…a w Murzasichlu na Budzowym Wierchu trwa wielkie sprzątanie. Grupka animatorów jest wyraźnie zmęczona. Wynika to jasno z ich relacji. Podsumowują turnus, są trochę przygnębieni, że nie wszystko się udało, tak jak planowali, że mogło być lepiej. Nie ma żadnej euforii, ale raczej takie młodzieżowe smędzenie.
Klasyka gatunku…
Tak. (śmiech) Wieczorem cała ekipa poszła do pokoju kolegi. Był zaziębiony, dostał kataru. Młodzi zaczęli gadać. O różnych rzeczach. W końcu rozmowa zeszła na tematy duchowe, a po jakimś czasie spontanicznie przerodziła się w modlitwę. I nagle ci wszyscy animatorzy doznali czegoś niezwykłego: realnego poczucia Bożej obecności. Czuli – to charakterystyczne dla chrztu w Duchu – że zatrzymał się czas. Czas stanął w miejscu. Dlaczego? Bo przyszedł Ten, który jest ponad czasem… Wspólny mianownik tego doświadczenia? Ogromne, przeszywające doświadczenie obecności Boga. „On jest wśród nas!” – młodzi poczuli to niemal fizycznie. Chcieli wykrzyczeć z mocą i radością: „On jest tutaj!”. Ich modlitwa nabrała nieznanego dotąd żaru. To ciekawe, bo było to zwykłe spotkanie, zwykła rozmowa i najzwyklejsza w świecie modlitwa. I wtedy przyszedł Duch. Nie mogli już zasnąć, nie potrafili rozejść się do pokojów…