Co z tą seksedukacją?

Nie wolno wprowadzać modelu edukacji seksualnej, który proponuje część polityków, choć nie sprawdziły się one w krajach zachodnich - przestrzegał psycholog dr Szymon Grzelak w ubiegłorocznym wywiadzie, który zasadniczo nie stracił jednak na aktualności.

Z Pańskiej wypowiedzi wynika, że trzeba bardzo mocno zaktywizować rodziców, gdyż to oni mają prawo decydować jak te lekcje mają wyglądać.

Gdy w dyskusji publicznej pojawił się temat gender, wydawało mi się, że dobrze byłoby, gdyby debata była bardziej umiarkowana, wyważona. Uczestniczyłem nawet w pewnych przymiarkach do tego typu debaty, które toczyły się bardzo wolno, jak przystało na spokojnych przedstawicieli umiarkowania i dialogu. Natomiast w czasie, gdy się zastanawialiśmy, jak na temat gender można by sensownie i spokojnie dyskutować, inne, bardziej radykalne środowiska po prosu zaczęły się organizować i protestować. Wprost nazywali gender ideologią, sprzeciwiali się wprowadzaniu jej do różnych sektorów życia społecznego. Okazało się, że ten głos, chociaż nie był ani umiarkowany, ani specjalnie miły, za to był całkiem skuteczny. Stworzył przeciwwagę dla dominującej do pewnego momentu w mediach apologii gender. W momencie, gdy okazało się, że jest silny i wielostronny głos rodziców i organizacji pozarządowych, a w końcu Kościoła, gdy ujawnił się dwugłos, temat zaczął znikać, bo okazał się niewygodny, niebezpieczny, okazało się, że jest tematem, którego lepiej nie poruszać przed wyborami. Samoorganizacja jest nadzwyczaj potrzebna. I myślę, że w debacie publicznej potrzebni są i umiarkowani, i radykałowie.

Jednym z używanych w UE wskaźników kapitału społecznego jest odsetek ludzi angażujący się w podpisywanie rozmaitych petycji i protestów dotyczących ustaw, konwencji, itd. Zaangażowani rodzice ten kapitał pomnażają, a rządzący powinni brać ich głos pod uwagę. Jest rzeczą znamienną, że w najpotężniejszych mediach przeważają głosy liberalne obyczajowo. Ale gdy popatrzymy na liczbę podpisów pod petycjami, przeważają głosy konserwatywne, bo takie jest nasze społeczeństwo. I rzeczą naturalną jest żeby właśnie z tą grupą obywateli bardziej się liczyć w rządzeniu niż z tymi, którzy dominują w mediach, ale nie są reprezentatywni. Należą im się ich mniejszościowe prawa, ale mniejszość nie może większości narzucać wyznawanych przez siebie wartości.

Przy okazji konferencji, spotkań dla rodziców, działań naszego Instytutu, poznaję wielu ludzi. W ostatnich latach prowadziliśmy warsztaty, konferencje i szkolenia dla kilkudziesięciu tysięcy uczestników rozsianych po całej Polsce. Z tych spotkań wynika prosty i ciekawy wniosek: jeśli przedstawi się polskim rodzicom i nauczycielom propozycję edukacji dotyczącej miłości i seksualności, która jest: (a) konserwatywna pod względem zasad, czyli promuje zaczekanie z seksem; (b) jest dobrze przygotowana metodologicznie, czyli potrafi wciągnąć młodzież; (c) prowadzona jest w pozytywnym klimacie, bez tematów tabu – to okazuje się, że tak pojętej edukacji rodzice i nauczyciele się nie sprzeciwiają. Rodzice różnią się politycznymi zapatrywaniami, ale jeśli chodzi o własne dziecko, które jest w gimnazjum, dziewięćdziesiąt kilka procent chce żeby zaczekało z seksem, a nie eksperymentowało z nim. I to ma kapitalną wagę, bo jeśli wydaje się, że z niektórych badań wynika poparcie części rodziców dla nurtu edukacji proponowanego przez p. Nowicką, to tak naprawdę nie popierają oni jej programu, a ogólną zasadę, że edukacja seksualna jest potrzebna. I najczęściej nie zdają sobie sprawy, że istnieje kompromis, czyli mądra edukacja dotycząca seksualności, która odpowiada wartościom konserwatywnym, a która będzie otwarta pod względem formy. Tam, gdzie rodzice dowiadują się, że takie sposoby edukacji istnieją, tam z radością przyjmują uczestnictwo w zajęciach swoich dzieci.

Rodzice muszą być jednak rzetelnie informowani, czego ich dziecko będzie uczone. Ponton ukrywa program i żąda od uczniów żeby nikomu nie mówili, co dzieje się na lekcjach, jakie treści są im przekazywane przez edukatorów.

Nie wiem co dokładnie mówi Ponton, ale wiem, że wielu edukatorów seksualnych dąży do tego, by prowadzić zajęcia wypraszając nauczycieli. - Ta praktyka jest karygodna. Ktoś, kto chce zrealizować jakiś program profilaktyczny czy edukacyjny powinien nie tylko poinformować, co robi z młodzieżą, ale powinien uważać za warunek konieczny obecność na takich zajęciach nauczycieli i wychowawców. Po pierwsze to są prawni opiekunowie młodzieży podczas zajęć szkolnych. A po drugie, wychowawcy powinni obserwować, co dzieje się na takich lekcjach, by móc to wykorzystać w dalszej pracy z wychowankami. Wyobraźmy sobie, że podczas takiego programu edukacyjnego poruszony jest temat wykorzystywania seksualnego dzieci. Jeśli wychowawca jest obecny na sali, może zauważyć, że jakaś dziewczynka się skuliła, albo zasłoniła twarz włosami, by ukryć swoją reakcję emocjonalną. To ważny sygnał dla niego, że ma z tym dzieckiem delikatnie porozmawiać lub skierować je do pedagoga. A jak nauczycieli programowo nie ma, to taki temat pozostanie rozgrzebany w sercu dziecka. Tak nie wolno i jest to psychologicznie nieprofesjonalne. Dlatego MEN powinien być w tej sprawie jednoznaczny i zakazać wypraszania wychowawców. A jeśli tego nie zrobi, zostają jeszcze naciski rodziców i opinii publicznej lub zwrócenie się do organów państwa kontrolujących pracę ministerstw.

I jeżeli społeczeństwo nie będzie miało siły przeciwstawić się tej tendencji, nikt inny tego walca nie zatrzyma?

Reakcja społeczna jest kluczowa. W końcu rodzice to najważniejsi wychowawcy dzieci w świetle prawa naturalnego i Konstytucji RP. Eksperci mogą i powinni kwestionować takie dokumenty, jak choćby wytyczne dotyczące WHO dotyczące edukacji seksualnej, odwołując się do wiedzy o człowieku. Ale tego typu dywagacje specjalistyczne nie stanowią siły społecznej, nie mają przebicia wobec rządzących. Natomiast protesty rodziców mają przebicie. Idealna sytuacja jest taka, gdy skrajne propozycje pani Wandy Nowickiej i podobnych jej polityków zderzają się z głosem rodziców. I to zderzenie jest pozytywne, ponieważ wytwarza pole do dialogu między ekspertami. Tacy eksperci jak ja będą uważniej wysłuchani w dialogu właśnie dzięki temu, że pole dyskusji przesuwa się za sprawą radykalnych wystąpień rodziców i organizacji katolickich z liberalnego obyczajowo krańca ku środkowi. Potrzebne są grupy nacisku, ale także potrzebny jest dialog. W tym dialogu nie można tylko krytykować, trzeba proponować pozytywne rozwiązania. Niektóre z tych rozwiązań już istnieją, np. przedmiot do wychowanie do życia w rodzinie, który należy poprawiać pod względem metod pracy i wyszkolenia nauczycieli, ale nie pod względem zmiany treści i podstawy programowej.

Czyli samoorganizacja jest na wagę złota.

I podział kompetencji pomiędzy trzy instancje. Rodzice i wspierające ich organizacje pozarządowe powinni działać tak jak im podpowiada serce i sumienie. Eksperci powinni podsuwać fachowe podpowiedzi. A politycy i samorządowcy powinni to uwzględniać w swoich decyzjach.

*

Szymon Grzelak – doktor psychologii, założyciel i Prezes Zarządu Instytutu Profilaktyki Zintegrowanej, od 1997 Wiceprezes Zarządu Fundacji Homo Homini im. K. de Foucauld. Jako badacz i praktyk specjalizuje się w tematyce wychowania, profilaktyki problemów młodzieży oraz edukacji w sferze miłości i seksualności. Twórca modelu profilaktyki zintegrowanej, autor programów profilaktycznych (m.in. program Archipelag Skarbów). Najważniejsze publikacje: monografia naukowa Profilaktyka ryzykownych zachowań seksualnych młodzieży. Aktualny stan badań na świecie i w Polsce. (Scholar: Warszawa 2006; Rubikon: Kraków 2009); popularny poradnik dla rodziców Dziki ojciec (W drodze: Poznań 2009). Autor ekspertyzy dla Komisji Rodziny i Spraw Społecznych Senatu RP dotyczącej ojcostwa (2013). W latach 1999-2014 wielokrotnie przedstawiał wyniki badań nad młodzieżą na konferencjach w Sejmie i Senacie RP oraz konferencjach resortowych MEN i MZ. Mąż od lat 20 i ojciec czterech córek.

« 1 2 3 4 »