Dlaczego ci sami ludzie, którzy walczą z prawem mężczyzny do posiadania kobiety, równocześnie popierają i walczą o prawo dorosłego do posiadania dziecka?
10.07.2015 09:24 GOSC.PL
- Każdy mężczyzna ma prawo mieć jedną lub więcej kobiet. - powiedział Mohamat Abu-Dubalai, prezes fundacji "Hurysa prawem mężczyzny". - Dlaczego bogaci szejkowie mają swoje haremy, a biedniejsi nie mogą mieć na własność większej ilości nałożnic? My też mamy prawo do szczęścia - przekonuje. Jego fundacja walczy o wprowadzenie przez rząd projektu walki z bezżennością, który zapewniałby każdemu mężczyźnie ustawowe prawo do przynajmniej trzech nałożnic. Oczywiście takie rozwiązanie wymagałoby sprowadzania dodatkowych dziewczyn z zagranicy. Taka procedura byłaby finansowana z budżetu państwa, jednak tylko do trzeciej żony. Z programu mógłby skorzystać każdy mężczyzna, który wcześniej przez przynajmniej rok starał się znaleźć nałożnice tradycyjnymi metodami. Każdy potencjalny beneficjent programu będzie też musiał przejść badania psychologiczne, dzięki którym ustawodawca nabierze pewności, że przebadany będzie się troszczył o zrefundowane żony. Za wprowadzeniem projektu ustawy o zapobieganiu bezżenności opowiada się aż 78 proc. obywateli kraju (mężczyzn, kobiety nie mają takich samych praw obywatelskich). W roku wyborczym rząd emiratu obiecał zająć się na serio wyczekiwanym projektem.
Coś wam ta fikcyjna historia przypomina?
A teraz na serio. Dlaczego ci sami ludzie, którzy walczą z tzw. prawem mężczyzny do posiadania kobiety, równocześnie popierają i walczą o prawo dorosłego do posiadania dziecka? Kobieta nie może być traktowana przedmiotowo (i słusznie), a dziecko już tak? A co jeśli urodzi się dziewczynka?
W krytyce metody in vitro i rządowego projektu ustawy nie chodzi o to, by na siłę odbierać ludziom poczucie szczęścia z rodzicielstwa. Nie chodzi o traktowanie dzieci poczętych metodą zapłodnienia pozaustrojowego jako ludzi drugiej jakości (Boże broń każdego przed takim myśleniem!). Podstawowym problemem jest fakt, że środkiem do zapewnienia szczęścia jednym ludziom, jest drugi człowiek. Dziecko staje się kartą przetargową. Nie, nie próbuje przez to powiedzieć, że rodzice takiego dziecka nie będą go szczerze kochać. Będą. Zdrowy człowiek naturalnie pragnie potomstwa i chce przelewać na nie wszystko, co nosi w sobie najlepszego. Chce obdarzyć swoje dziecko miłością. I trudno mieć co do tego wątpliwości.
Problem leży gdzie indziej. Dziecko - choć jest tutaj bardzo pożądane - to staje się mimowolnie ELEMENTEM gry. To nie ono jest podmiotem projektu, ale jego przyszli rodzice. Człowiek nie może mieć prawa do drugiego człowieka. Tymczasem tak się dzieje w in vitro: dziecko pełni jedynie rolę środka, do zapewnienia szczęścia pary decydującej się na in vitro. I tak się dzieje mimo najszczerszych chęci rodziców, by było inaczej. Dowód? Tworzy się kilka zarodków (nauka jednoznacznie stwierdza, że w tym momencie zaczyna się już życie nowego człowieka), a z nich wybiera najlepszy. Ten udany i wszczepiony będzie szczerze pokochany. A pozostałe? Czy rodzice będą o nich pamiętać? Warto, by ci, którzy chcą korzystać z tej procedury, zadali sobie to pytanie.
Jak bardzo proroczo brzmią w tym kontekście słowa z Księgi Izajasza:
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,
ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała,
Ja nie zapomnę o tobie!
Wojciech Teister