Czy Andrzej Duda jest szczerym i konsekwentnym katolikiem, to się okaże. Na razie okazuje się nieszczerość i niekonsekwencja jego przeciwników.
09.06.2015 11:13 GOSC.PL
Co powinien był zrobić zaraz po wyborze prezydent elekt? No różne rzeczy: Mógł udać się na polowanie, mógł odwiedzić Adama Michnika, mógł pojechać do Świecka (żeby podkreślić, że Polska jest świecka) – a on pojechał na Jasną Górę. „Śladem Jarosława Kaczyńskiego” – zauważa kąśliwie Dominika Wielowieyska w „Gazecie Wyborczej”. Dziennikarka wytyka Andrzejowi Dudzie: „Nie miał czasu na spotkanie z prezydentem Ukrainy Petrem Poroszenką. Ale zawsze ma czas na udział we mszy świętej, oczywiście odprawianej przez kardynała lub arcybiskupa, by było to zauważone przez media”.
No coś takiego! Katolik, który ma czas na Mszę! I jeszcze nie ukrywa się za filarem ani pod ławką – wyobrażacie sobie?
Wielowieyska wypomina elektowi deklarację, że modli się do Ducha Świętego i to, że wziął udział w krakowskich uroczystościach Bożego Ciała, gdzie kard. Stanisław Dziwisz powiedział: „Cieszymy się, że jest wraz z nami prezydent elekt, dla którego prosimy od Boga o pomoc w spełnieniu wszystkiego, o czym marzy społeczeństwo”. Dziennikarka zastanawia się, jakie marzenia miał na myśli kardynał. „Ustawę o in vitro? Ponad 70 proc. Polaków jest za legalnością tej metody” – zauważa, ostrzegając zaraz, że „prezydent elekt, który deklaruje się jako polityk otwarty na różne poglądy, tu akurat zgadza się ze słowami kardynała”.
Niezupełnie, pani redaktor – Polacy nie marzą o in vitro. Oni są za tym, żeby rodzice mieli dzieci – bo tylko z tym propaganda wiąże zapłodnienie pozaustrojowe. Ale gdyby Polaków zapytano: „Czy jesteś za tym, żeby z twojej kieszeni państwo fundowało koszmarnie drogą i mało skuteczną metodę sztucznego zapłodnienia?”, wyniki badania okazałyby się nieco inne od tych zamawianych przez biznes zapłodnieniowy. A gdyby jeszcze Polacy, mimo histerycznego jazgotu propagandy, usłyszeli prawdę o moralnych i zdrowotnych skutkach tego procederu, przy poparciu dla in vitro pozostaliby tylko macherzy od tego biznesu.
Tak więc Polacy, jeśli w większości popierają in vitro, to nie prawdziwe, lecz mityczne – ale i to poparcie trudno nazwać marzeniem. To najwyżej przychylność dla sprawy relatywnie mało istotnej. O czym zresztą boleśnie przekonał się Bronisław Komorowski, który sztucznym zapłodnieniem chciał znokautować konkurenta. Nie zadziałało. Okazało się, że to marzenia ściętej głowy – nie Polaków.
Zdaje się, że równie skuteczne są jeremiady „Wyborczej” nad „religijnością Dudy”. Jeśli Kościół dla Polaków już taki mało ważny, jak to niedawno sugerowano, jeśli zwykłe publiczne praktyki katolika takie Polakom niemiłe, a dla Dudy kompromitujące – to dlaczego Wielowieyska drze szaty? Niech się cieszy, że niebawem, jak wieszczy, nastąpi „antyklerykalne odchylenie wahadła w drugą stronę”. Jeśli tak jest, to i Platforma się niebawem odbije, i „Wyborcza”, i lewica – i nastanie raj równości, tolerancji, wzajemnego szacunku oraz mowy miłości.
W tym kontekście doprawdy nie wiadomo, dlaczego Wielowieyską tak boli fakt, że prezydent elekt „wyruszył w towarzystwie kamer telewizyjnych na Jasną Górę, zapewne po to, by – jak prezes PiS – zawierzyć Polskę opiece Matki Boskiej”.
Przy okazji: Na Jasną Górę pielgrzymował już Jagiełło, po nim zaś wszyscy polscy królowie. Z jednym wyjątkiem: Stanisława Augusta Poniatowskiego – masona i kochanka carycy, obsadzonego przez nią na polskim tronie. Jakoś Polsce nie pomogła „świecka opcja” ostatniego władcy I RP.
Wygląda więc na to, że Andrzej Duda pojechał na Jasną Górę nie „śladem prezesa”, lecz śladem swoich poprzedników na najwyższym polskim urzędzie. I jeśli rzeczywiście zawierzył tam „Polskę opiece Matki Boskiej”, to zrobił w interesie Polski najlepszą rzecz, jaką mógł zrobić. A pani uważa inaczej, pani redaktor?
Franciszek Kucharczak