Ewangelizacja na blokowiskach to obrazek, który stał się już duszpasterską klasyką gatunku. A wieś? Życie pokazuje, że metody, które sprawdzają się wśród ludzi szukających miejsc pod hipermarketem i w ramach akcji „Bóg w wielkim mieście”, zawodzą w scenerii rodem z programu „Rolnik szuka żony”.
Bardzo delikatnie podchodzimy do kwestii świadectw. Do tej pory udało się przekonać do nich ludzi jedynie w parafii w Niskowej niedaleko Nowego Sącza. Skąd ta trudność? Na wsi wszyscy wszystkich znają. W mieście ludzie schowają się w swych blokach, rozmyją się w tłumie. Na wsi to niemożliwe. I tak wszyscy spotkają się, gdy przyjedzie listonosz. Pojawia się opór przed powiedzeniem na głos świadectwa. To solidna bariera. Zdarza mi się często, że ludzie, którzy doświadczyli uzdrowienia, piszą do mnie listy. Pozwalają je odczytać, ale proszą o anonimowość. Szanuję to.
Do końca życia zapamiętam jedną sytuację. Na Mszę przyszedł chłopczyk z piątej klasy. Miał potworne lęki. Odkąd pamiętał, nie potrafił spać sam. Bał się ciemności. Jego mama była sparaliżowana, od kilku miesięcy nie wstawała z łóżka. Ten chłopak napisał przejmujący list: „Kiedy stanął przede mną Pan Jezus w monstrancji, zacząłem się trząść. Spytałem babci, co się dzieje, a ona powiedziała, że teraz mogę Panu Jezusowi opowiedzieć o intencjach, z jakimi przyszedłem. Opowiedziałem Mu o strachu i prosiłem, by uzdrowił mamę. Kiedy Pan Jezus mnie pobłogosławił, chciałem tańczyć w kościele, ale wstydziłem się ludzi. Gdy wróciłem do domu, umyłem się, zgasiłem światło i poszedłem spać do mojego łóżka. Spałem całą noc mimo zgaszonego światła! Gdy rano się obudziłem, przy łóżku… stała moja mama. Wstała na nogi”. Czytałem ten list w czasie homilii i połykałem łzy – opowiada ks. Michał.
– Widziałem często, że gdy ludzie na wsi oswoją się z kimś, zaufają mu, będą otwarci na nowe formy. Nie możemy jednak przekreślać ich pobożności, jej utrwalonych przejawów. A to pokusa tych, którzy wracają z miejskich ewangelizacji, wielkich festiwali, koncertów. Nie możemy kpić z prostej wiary ludzi! Wielokrotnie przekonałem się, że ich życie pokazuje, że naprawdę mają z Bogiem żywą relację. Ja jako mały ministrant nigdy nie słyszałem pojęcia „doświadczenie Boga żywego”, ale moja tradycyjna pobożność dała podstawę do tego, by tego Boga poznać i pójść za Nim.
Nie deptaj!
– Wiem, że formą, która najlepiej sprawdza się w praktyce, jest ewangelizacja od drzwi do drzwi. W mieście jesteśmy pozamykani, anonimowi, nie znamy często nawet własnych sąsiadów. Na wsi wszyscy cię obserwują, znają – dopowiada Karol Sobczyk, członek Sekretariatu ds. Nowej Ewangelizacji Archidiecezji Krakowskiej. – Czy nowe formy sprawdzają się w tym środowisku? Tak. Ale organizatorzy powinni uzbroić się w większą cierpliwość. W Lubaniu wystartował właśnie kolejny Kurs Alpha. Okazuje się, że po tym, jak mieszkańcy wsi przekonali się do tej formy, wydaje ona wielkie owoce. Sam słyszałem świadectwa nawróceń, wyjścia z długów, opowieści o ponadnaturalnym działaniu Boga, uzdrowieniach.
– Wielokrotnie wyjeżdżamy ze Szkołą Nowej Ewangelizacji na rekolekcje na wieś – opowiada ks. Krzysztof Czerwionka CR, założyciel Wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego „Galilea”. – Ewangelizatorzy muszą zrozumieć, że będą mieli do czynienia z ludźmi, którzy mogą ich samych zewangelizować! Ich prosta wiara jest czymś niesamowicie cennym. Musimy ich przekonać, że to, co przynosimy, nie zburzy tego, co już mają, a jedynie wzmocni ich doświadczenie. Papież Franciszek w „Evangelii gaudium” pisał o docenieniu pobożności ludowej, która jest nośnikiem świeżości Ewangelii. Musimy wyjść do tych ludzi z ogromnym szacunkiem, unikając krzykliwych form narracji, myślenia: „Dopiero my pokażemy wam, jak naprawdę żyć Ewangelią”. To falstart. Często z czasie ewangelizacji zauważyłem, że ludzie, którzy w kościele wydawali się zamknięci, gdy tylko chodziliśmy od drzwi do drzwi, okazywali się w czasie rozmowy w ich domach żywo zainteresowani tym, co słyszeli. W kościele nie dali tego po sobie poznać.
Marcin Jakimowicz