Przez sukces Pawła Kukiza Duda i Komorowski mówią przed II turą o kwestiach nieistotnych, takich jak JOW-y.
11.05.2015 11:02 GOSC.PL
Na początku podziękuję Pawłowi Kukizowi: gdyby nie on, prawdopodobnie nie zobaczyłbym zszokowanej miny Hanny Gronkiewicz-Waltz, nie dowierzającej, że Bronisław Komorowski mógł zająć inne, niż pierwsze miejsce w I turze. 20 proc. poparcia - chapeau bas. Niestety im dłużej trwał wieczór wyborczy, tym bardziej rzedła mi mina ze względu na wynik Kukiza. Już w swoim wystąpieniu w sztabie Andrzej Duda ogłosił, że jest „otwarty na rozmowy” z nim o jednomandatowych okręgach wyborczych. Potem usłyszałem, jak rozemocjonowany były wokalista Piersi powtórzył swoją złotą myśl, że Polacy wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, bo tam są JOW-y. Dziś Bronisław Komorowski zapowiada chęć rozpisania referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych, a także finansowania partii politycznych i prawa podatkowego. Dwa pierwsze postulaty są szczególnie bliskie sercu Kukiza.
Te propozycje doskonale obrazują, co czeka nas przez najbliższe dwa tygodnie. By wprowadzić JOW-y, musielibyśmy zmienić konstytucję, bowiem w myśl obecnej wybory do sejmu muszą być proporcjonalne – a tej zasady nie da się pogodzić z JOW-ami. A konstytucji nie zmienia się w referendum, dlatego jednocześnie parlament ma zająć się projektem zmiany w konstytucji. A co, jeśli konstytucji wcześniej zmienić się nie da? To nieważne, ciemny lud kupi gadkę o referendum o JOW-ach: cieszmy się, będziemy mogli zdecydować, czy będziemy mogli zdecydować, kto będzie mógł decydować.
Wszystko dlatego, że tak naprawdę jedynym postulatem wyborczym Pawła Kukiza jest wprowadzenie ordynacji większościowej do sejmu. Wierzy on, że uda się w ten sposób udemokratycznić wybory, że do parlamentu dostaną się prawdziwi liderzy lokalnych środowisk, a nie partyjniacy wyznaczeni przez szefów partii. Po co jednak mają się dostawać do sejmu, tego już nie mówi. Oczywiście ma poglądy, tak jak poglądy na różne kwestie ma każdy mniej lub bardziej zainteresowany polityką Polak. Ale wyglądają, jakby wynikały z aktualnego nastroju czy przemyśleń sprzed jednego dnia. Nie mam pojęcia, co Kukiz ma szerzej do powiedzenia na temat polityki zagranicznej (oprócz tego, że nie chce dostarczać broni Ukrainie), gospodarki (mgliście zarysowany wolny rynek), kwestii bioetycznych (nie chce finansować in vitro z budżetu, to pewne, ale jego zdanie o związkach partnerskich jest dość niejasne). Politycznie flirtuje to z Januszem Korwin-Mikkem, to z „Solidarnością”, i z uroczą naiwnością stwierdza, że jest w stanie współpracować z każdym, kto będzie chciał wprowadzić JOW-y.
Widzą to kandydaci na prezydenta i powołują się na główny jego postulat. Komorowskiemu jest łatwiej, bo ordynacja większościowa była niegdyś sztandarowym postulatem Platformy Obywatelskiej – z kolei Prawo i Sprawiedliwość było wobec JOW-ów zawsze sceptyczna. I tak dojdzie do groteskowego spektaklu, w którym o głosy woJOWników walczyć będą przedstawiciele dwóch sił politycznego establishmentu, które, gdy tworzyły (bądź tworzą) prawo, działały w kierunku zmniejszania wpływu obywateli na rzeczywistość. To przecież PiS razem z Samoobroną i LPR wprowadził blokowanie list w wyborach samorządowych w 2006 roku i to PiS proponował wówczas wprowadzenie „ordynacji mieszanej” do sejmu, w wyniku której kandydat zdobywający największą ilość głosów w okręgu jednomandatowym mógł nie dostać się do parlamentu, gdy jego partia nie zdobyła 5 proc. głosów (na szczęście ta propozycja wówczas nie przeszła). To PO z kolei topi kolejne propozycje referendów ogólnokrajowych zgłaszane przez obywateli i ogranicza prawo obywateli do organizowania zgromadzeń.
Tylko że większość wyborców Pawła Kukiza to nie są wcale fanatycy okręgów jednomandatowych. To w większości młodzi ludzie (Kukiz miał 40 proc. poparcia wśród wyborców do 29 roku życia), którzy mają dość zatęchłej atmosfery w polityce opanowanej przez jałowy spór PO-PiS. Kukiz to dla nich najbardziej strawny z kandydatów „antysystemowych”. Niestety dla wielu z nich ważna jest przede wszystkim właśnie ta „antysystemowość” (a de facto „antyestablishmentowość”), nie zaś konkretny program dla Polski. Choć wolałbym, jak prof. Michał Kleiber, by kandydaci debatowali o nierównościach społecznych czy wielokulturowości, z którą niedługo będziemy się musieli zmierzyć, a także innych naprawdę istotnych tematach, obawiam się, że czeka nas przymilanie się do elektoratu człowieka, którego polityczne marzenia nie mają tak naprawdę większego znaczenia.
Stefan Sękowski