Perorujący na wiecu pierwszomajowym L. Miller brzmi groteskowo, bo dziś lewica zajmuje się głównie in vitro i aborcją. Co... wcale nie jest lewicowe.
01.05.2015 22:30 GOSC.PL
Choć już dziś na wielu balkonach powiewają biało-czerwone flagi, nie mam wątpliwości, że większość z nich wywiesili ludzie, którzy wyjechali na „długi weekend” poza miasto i nie mogliby zrobić tego 2 lub 3 maja. Dziś nikt nie pamięta tragedii na Haymarket Square i walkę chicagowskich robotników o ośmiogodzinny dzień pracy (dziś wpisany do kodeksu pracy!) która stała u źródła Święta Pracy. W Polsce 1 maja to święto niczyje, którego nikt nie chce ruszyć, żeby „majówka” się nie rozpadła.
Nie jest to już nawet święto lewicy. Garstki aktywistów gromadziły się w niektórych polskich miastach, a Leszek Miller krzyczący o wyzysku brzmiał wybitnie groteskowo. Obrona pracowników, lokatorów czy bezrobotnych nie jest, delikatnie mówiąc, domeną SLD. O tym, co dla postkomunistów jest najważniejsze, mówił kilka dni temu w jednej ze stacji TV poseł Dariusz Joński, wskazując, że o lewicowości tego ugrupowania świadczy fakt, iż to właśnie ono najgłośniej walczy o refundację in vitro i legalizację aborcji. Symbolem polskiej lewicy nie są więc już zaciśnięte na młocie ręce, a probówki i narzędzia do zabijania nienarodzonych.
I gdyby jeszcze rzeczywiście te postulaty wynikały z lewicowej ideologii… W najnowszym „Plusie Minusie” Filip Memches w swoim artykule „Nasza okupantka” wskazuje, że wcale tak nie jest. Przed wojną ostro ze zwolennikami legalizacji aborcji polemizował bliski socjalistom publicysta Karol Irzykowski. „Rozkosz miłości nie jest rozkoszą konsumpcji, jak przyjemność zjedzenia lodów, ani przyjemnością wydzielniczą, lecz czymś gatunkowo odmiennym – jej źródłem, jej esencją jesteśmy my sami. Dziecko to jest nowy czynnik, który miłość komplikuje, osłabia lub wzmacnia, czyni na nowo zagadką. Metafizyka? Z pewnością tak samo, jak śmierć” – pisał w pamflecie „Beniaminek”.
A co z in vitro i innymi formami reprodukcji uderzającymi w naturę procesu? W wydanej pod koniec ubiegłego roku książce „Kolonizacja nauki i świata przez kapitał. Teoria światów równoległych w wydaniu socjologii wiedzy” polski socjolog prof. Jacek Tittenbrun – były członek PZPR, surowy krytyk polskiej prywatyzacji, naukowiec posiłkujący się w swych dociekaniach metodą marksistowską – jedzie po nich tak, jak nie robi tego niejeden prawicowy katolik. „Utowarowienie ludzkich gamet w celu umożliwienia kobietom zajścia w ciążę jest w tej chwili szeroko rozpowszechnioną praktyką. Ten handel oznacza wyzbywanie się unikatowej cząstki siebie, która nie przysługuje żadnej innej osobie. (…) Nie tylko oznacza to potencjalnie sprzedaż dzieci pochodzących z ciała danej kobiety, ale nabywca otrzymuje produkt, który podlega manipulacji w celu stworzenia nie dziecka po prostu, lecz dziecka o określonych cechach wywodzących się z organizmu matki. Dzisiaj tzw. dawcy spermy oraz w coraz większym stopniu dawczynie jajeczek podlegają kategoryzacji i etykietowaniu, dzięki czemu nabywca może wybierać produkt łączący się z interesującymi go cechami i zachowaniami. Mniejsza o to, że naukowe podstawy tej, pożal się Boże, eugeniki, są – zwłaszcza jeśli chodzi o cechy psychiczne i behawioralne – wielce wątpliwe, ważna jest praktyka, która tymi zasadami się kieruje. Fakt, iż owe >produkty< są wyceniane zależnie od ilości posiadanych pozytywnych atrybutów (…) jeszcze bardziej uwypukla to, że mamy w przypadku tych transakcji faktycznie do czynienia z kupowaniem dzieci” (s. 180). I dalej: „Kapitalizm w każdej dziedzinie ma swoje prawa i mało go przejmuje delikatna i wyjątkowa materia, z jaką ma w tym przypadku do czynienia. Stąd takie zdarzenia jak to, które przytrafiło się prywatnej klinice leczenia niepłodności Art. Medica, która wyprzedała swój sprzęt razem z… około 60 ludzkimi zarodkami” (s. 182). Tittenbrun krytykuje także m.in. tzw. macierzyństwo zastępcze, czyli rodzenie dzieci przez „surogatki”.
Ta argumentacja pokazuje, że w przypadku przedstawianych przez SLD czy Twój Ruch (a także Platformę Obywatelską) projektów uregulowania kwestii in vitro nie mamy do czynienia z rozwiązaniami lewicowymi, a wynikającymi z jakiejś wyjątkowo zwyrodniałej formy liberalizmu. Dlaczego polska lewica nie zajmuje się tymi sprawami, skoro, w myśl swoich ideałów, powinna walczyć z uprzedmiotawianiem człowieka i czynieniem go przedmiotem wymiany handlowej? Dlaczego zamiast bronić najsłabszych konstruuje prawo, na którym korzystają przede wszystkim firmy medyczne? Być może dlatego, że żadnych ideałów już nie wyznaje, a ideologiczno-symboliczny sztafaż służy jej jedynie do nęcenia tych, którzy ciepło wspominają miniony ustrój. 1 maja zostają jej tylko puste slogany, będące opakowaniem dla kurczowego trzymania się foteli przy Wiejskiej.
Stefan Sękowski