Rosja sama postawiła się w pozycji adwersarza i pokazała, że liczy się tylko z siłą, reakcja Polski - większa militaryzacja - została więc wymuszona. Rosja musi czuć, że nie wejdzie w Polskę jak w masło - powiedział PAP były szef MSZ Adam Daniel Rotfeld.
"Rosja przypomina dziś rakietę dalekiego zasięgu, która wymknęła się spod kontroli. Może zdarzyć się, że nie wyrządzi nikomu wielkiej krzywdy, bo wiele rakiet co pewien czas wymyka się na ćwiczeniach spod kontroli. Ale czasem zdarza się, że dochodzi do tragedii" - powiedział prof. Rotfeld. Dlatego "jeśli Rosja nie zostanie doprowadzona do samoograniczenia, to świat zachodni musi jej wyznaczyć granicę", której przekroczyć nie wolno - dodał.
Był szef polskiej dyplomacji, współprzewodniczący Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych rozmawiał z PAP we wtorek w Waszyngtonie przy okazji konferencji poświęconej wyzwaniom dla bezpieczeństwa euroatlantyckiego, zorganizowanej przez think tank Wilson Center i OBWE.
Rotfeld wyraził przekonanie, że Zachód - tak jak naciskają Niemcy - powinien w negocjacjach z Rosją szukać rozwiązania konfliktu na wschodzie Ukrainy za pomocą środków "ekonomicznych i prawnych", ale jednocześnie musi "zademonstrować siłę na płaszczyźnie wojskowej".
"Uważam, że należy przywiązywać wielką wagę do działań pozawojskowych, ale wojsko powinno być ostatecznym argumentem w tym sensie, że Rosjanie liczą się z siłą. Obecnie stawiają Zachód w sytuacji, że jeśli Zachód chce być traktowany serio, to musi demonstrować siłę. Musi szukać rozwiązań pokojowych, ale Rosjanie będą respektować te pokojowe rozwiązania pod warunkiem, że Zachód zademonstruje siłę" - powiedział Rotfeld.
Odnosząc się do informacji, że Rosja planuje zakrojone na dużą skalę przegrupowanie wojsk, w tym przerzucenie rakiet balistycznych Iskander do obwodu kaliningradzkiego, Rotfeld oświadczył, że "można się było tego spodziewać".
"To pokazuje, że Rosja militaryzuje swą politykę zagraniczną" - ocenił. Przypomniał, że jeszcze dwa lata temu rosyjscy naukowcy opracowali raport zalecający politykę, dzięki której świat miałby szanować Rosję nie dlatego, że się jej boi, ale dlatego, że ją ceni. "Ale Rosja obrała teraz inną drogę rozwoju. Uważa, że świat będzie ją szanował tylko wtedy, gdy ona będzie demonstrować swoją siłę, bo uważa, że świat liczy się tylko z siłą" - wyjaśnił Rotfeld.
Dlatego Polska została zmuszona, by w odpowiedzi na działania Rosji także zwiększać militaryzację, czego przykładem jest m.in. zapowiedź kupna pocisków manewrujących Tomahawk.
"Rosja sama siebie postawiła w pozycji adwersarza, stąd taka reakcja. Chodzi o to, by Rosja miała poczucie, że nie można wejść w nas jak w masło. Gdybym był pacyfistą, to mówiłbym, że to niedobrze, bo zaostrza sytuację. Ale przecież to wszystko dzieje się w odpowiedzi na kurs, jaki obrała Rosja" - uważa Rotfeld.
"Rosja pokazała, że wobec tych, których się nie boi, pozwala sobie na rzeczy niedopuszczalne, że liczy się tylko z siłą. Skoro Polska jest członkiem NATO i artykuł 5 (traktatu północnoatlantyckiego) ma być przestrzegany, to Rosja musi mieć świadomość, że to jest czerwona linia i nie pozwolimy, by Rosja traktowała Polskę jako kraj, który może być spolegliwy czy uzależniony" - powiedział.
Były minister zwrócił uwagę, że istniały w zasadzie tylko dwie możliwości odpowiedzi na działania Rosji: taka, jaką wybrała Polska, albo taka, jaką wybrały Węgry, które - zdaniem Rotfelda - chcą na konflikcie na Ukrainie skorzystać. "To polityka cyniczna i amoralna" - ocenił. "Oczywiście nie wierzę, że Węgrzy zaczęli nagle Rosjan kochać; mają w pamięci to, co się stało w 1956 roku. Bardzo się dziwię".
Pytany, czy Zachód powinien zbroić ukraińskie wojsko, Rotfeld powiedział, że Ukrainie trzeba pomóc, ale źle się dzieje, że debata o tym, czy i jaką broń wysyłać, ma charakter publiczny. "Zgadzam się z tym, co napisał w tej sprawie minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna, że ta sprawa nie powinna być przedmiotem publicznej debaty. Wielka debata na temat tego, ile i co posyłać, oznacza tylko puste słowa. A Ukraina potrzebuje pomocy i to ona jako suwerenne państwo zdecyduje, ile środków i na co przeznaczy z pomocy, jaką otrzymuje od MFW" - powiedział.
Rotfeld odniósł się też do filmu dokumentalnego "Krym. Droga do ojczyzny", jaki wyemitowała telewizja Rossija 1. Prezydent Władimir Putin przyznał w nim, że nakazał podjęcie przygotowań do przyłączenia Krymu do Rosji kilka godzin po odsunięciu od władzy prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza, a więc jeszcze przed referendum w sprawie niepodległości półwyspu.
"Ten film pokazuje, że to, co słyszeliśmy przez cały ubiegły rok, było nieprawdziwe, a Rosja nie krępuje się, by powiedzieć publicznie, że mówiono nieprawdę" - ocenił Rotfeld. Jak relacjonował, w filmie Putin wyraźnie powiedział, że tak długo jak Janukowycz byłby u władzy, Rosja nie zajęłaby Krymu. "Innymi słowy: kiedy nie mamy już na Ukrainie swojego człowieka, to dokonujemy aneksji. Czyli to nie miało nic wspólnego z referendum czy wolą narodu" - zauważył Rotfeld.
Zdaniem byłego szefa polskiego MSZ Putin "postawił na siłę", bo inne formy sprawowania władzy zawiodły. "Rosja nie dokonała reform, nawet ich nie zaczęła mimo że miała ogromną szansę: kilkanaście lat niezwykle wysokich dochodów, które mogły pomóc w przeprowadzeniu reform" - powiedział. "Rosja mogła stać się prężnie rozwijającą się gospodarką, mogła się wybić jak Brazylia. Ale dziś już nikt nie mówi o modernizacji Rosji, tylko o modernizacji (rosyjskich) sił zbrojnych. Mamy Rosję, która jest ponownie uzbrojona jak za czasów radzieckich i ma rakiety międzykontynentalne, a z drugiej strony żyjący w ubóstwie naród" - powiedział.
Zdaniem Rotfelda nie ma wątpliwości, że Rosja "chce odzyskać pozycję, którą w sposób trwały i nieodwracalny utraciła". Wyraził jednak przekonanie, że kraj ten nie dąży do zagarnięcia wschodnich regionów Ukrainy, ale do uzyskania "instrumentu, który będzie destabilizować całą Ukrainę". "Rosji zależy, aby cała Ukraina była jej podporządkowana, nie interesują jej nabytki terytorialne" - powiedział były szef polskiej dyplomacji.