Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Prawda mnie wyzwoliła

Jezus uleczył mnie swoją miłością i miłością mojego męża. Śmiać mi się chce, gdy sobie teraz przypomnę jak myślałam, że będę wiecznie samotna po tym, jak wybrałam życie z Bogiem i w zgodzie z Jego przykazaniami.

Pragnę podzielić się doświadczeniem przejścia z ciemności do światła w moim życiu. Wychowałam się w pozbawionej silnych więzi rodzinie. Każdy domownik był albo zajęty sobą, albo kłótniami z innymi. Oprócz złych relacji pomiędzy członkami rodziny problem stanowiła także bieda. Mogę powiedzieć, że odkąd pamiętam odczuwałam brak poczucia bezpieczeństwa. Szybko zaczęłam szukać sposobów znieczulania przerastających mnie negatywnych emocji.

We wczesnym dzieciństwie „zajadałam” kompulsywnie swoje problemy i tłumiłam odczuwany stres poprzez bezmyślne oglądanie telewizji. W wieku gimnazjalnym zaczęłam jeździć na mecze piłki nożnej. Realizowałam potrzebę przynależności do grupy poprzez uczestnictwo w ruchu kibicowskim. Upiększałam też swój smutny, szary żywot imprezami, alkoholem, papierosami i miękkimi narkotykami. Życie nie stawało się jednak piękniejsze, a ja coraz głośniej wewnętrznie płakałam nie rozstając się jednocześnie w towarzystwie z przyklejonym do twarzy uśmiechem.

Kolejny etap mojego „poszukiwania szczęścia” zaczął się w czasach licealnych, a polegał on na próbie odnalezienia miłości i bezpieczeństwa w męskich ramionach. Sparzyłam się bardzo mocno na tym poszukiwaniu. Chciałam znaleźć kogoś, kto byłby moją ucieczką i zaznać wreszcie trochę spokoju. Jedyne co mi się udało to stracić swoją godność. Kolejne patologiczne relacje z mężczyznami (było ich wiele) uczyły mnie głównie, że nie istnieje coś takiego jak bezwarunkowa miłość, a nawet gdyby istniała, to ja na nią nie zasługuję.

Było kilka powodów, dla których nie byłam w stanie obronić siebie przed krzywdami zadawanymi przez przeciwną płeć. Przede wszystkim nie miałam gdzie zaobserwować wzorca prawdziwej miłości kobiety i mężczyzny. Moi rodzice żyli jak pies z kotem, dlatego przyjęłam bezkrytycznie, że dobre damsko-męskie związki wyglądają tak, jak te opisywane  w kolorowych pisemkach dla nowoczesnych kobiet.

Szmatławce, które czytałam wzmagały we mnie przekonanie, że aby zasłużyć na względy mężczyzny należy go przede wszystkim zadowalać seksualnie i perfekcyjnie wyglądać, nie oczekując przy tym niczego dla siebie i nie stawiając mu żadnych wymagań. Żyłam w przekonaniu, że kobieta nie jest w stanie w dzisiejszych czasach związać się z kimś jeżeli odmówi współżycia. Luksus życia w zgodzie z wiarą w dziedzinie seksualności pozostawiałam w swoim przekonaniu jedynie dziewczynom z  bardzo porządnych katolickich rodzin, członkiniom wspólnot neokatechumenalnych czyli takim osobom, które byłyby w stanie znaleźć we własnym środowisku wierzących i praktykujących adoratorów. To przekonanie potwierdzała obserwacja moich koleżanek z licealnej klasy, z których większość współżyła lub nie była przeciwna współżyciu.

Pan Bóg mnie szukał. Wołał do mnie poprzez wyrzuty sumienia. Opierałam Mu się jednak kilka lat, bo nie chciałam być całe życie nieszczęśliwa z powodu samotności. Nie chodziłam w tym czasie do spowiedzi, bo wiedziałam, że nie stać mnie na zmianę swojego życia. W swojej pysze nie dawałam łasce Bożej żadnych szans na przemienienie mnie. Jak na ironię kolejne związki z mężczyznami wzmagały we mnie poczucie osamotnienia. Liczne miłosne zawody sprawiły w końcu, że po jednym z najboleśniejszych rozstań jakie przeżyłam stwierdziłam, że ludzie zawsze zawodzą, a Pan Bóg nigdy więc wolę być z Bogiem. Od dłuższego czasu kiełkowało też we mnie usłyszane na jednej z niedzielnych Mszy Słowo. Lepiej bowiem - jeżeli taka wola Boża - cierpieć dobrze czyniąc, aniżeli czyniąc źle (1P3,17). Postanowiłam cierpieć do końca życia samotność z Panem Bogiem. Naprawdę wierzyłam wtedy, że moja decyzja o życiu we wstrzemięźliwości seksualnej wiąże się z brakiem szans na nawiązanie jakiejkolwiek poważnej relacji z mężczyzną, ślub, dzieci etc. Przystąpiłam do spowiedzi po kilkuletniej przerwie z determinacją do nawrócenia się.

W opisanym wyżej punkcie zwrotnym mojego życia zyskałam wiele pokoju choć widzę z perspektywy czasu, że byłam wtedy jeszcze bardzo daleko od rozpoczęcia poznawania Boga. Główną przeszkodą w budowaniu mojej relacji z Jezusem była moja niezdolność do uwierzenia w bezwarunkową miłość Pana w stosunku do mnie. Uważałam, że Jezus może mnie kochać jedynie wtedy, gdy na to zasłużę świętością swojego postępowania, a skrupulatne sumienie wytykało mi na każdym kroku brak świętości. Czułam się wciąż niegodna bycia Bożym dzieckiem. Z czasem doznałam uzdrowienia także na tym polu. Pomogły mi słowa, które usłyszałam w konfesjonale, że Jezus kocha mnie tak, że gdyby trzeba było to poszedłby na krzyż jeszcze raz tylko dla mnie. Odpowiedziałam wtedy księdzu z płaczem, że w to nie wierzę a on powiedział, że nie muszę tego czuć tylko wystarczy, że przyjmę tę prawdę. Pomogło.

Długo nie mogłam sobie wybaczyć, że tak głupio postępowałam, dawałam się innym krzywdzić, unieszczęśliwiałam siebie. Pomogła mi spowiedź generalna i modlitwa wstawiennicza w której uczestniczyłam podczas rekolekcji REO. Kapłan, który się nade mną modlił o łaskę przebaczenia sobie samej popełnionych błędów miał dla mnie słowo od Pana Jezusa, że kiedy cierpiałam nie byłam sama, lecz On był ze mną cały czas i cierpiał razem ze mną. Ten przekaz głęboko mną poruszył, bo zawsze patrzyłam na swoją przeszłość jako na przeszłość bez Boga na moje własne życzenie.

Dziś mam prawie 27 lat, ukochanego męża, synka, który urodzi się lada dzień i pełnię pokoju w sercu. Jezus uleczył mnie swoją miłością i miłością mojego męża. Śmiać mi się chce, gdy sobie przypomnę jak myślałam, że będę wiecznie samotna po wyborze życia z Bogiem i w zgodzie z Jego przykazaniami. Mój mąż od początku rozumiał potrzebę czystości przedmałżeńskiej, czekał na mnie przez całe życie i zaakceptował mnie z moją burzliwą przeszłością. W ramach ciekawostki dodam, że zanim poznałam męża miałam jeszcze dwie relacje z niewierzącymi mężczyznami i okazało się, że w takich przypadkach też można pozostać wiernym własnemu sumieniu J.

Moje świadectwo pokazuje jak Szatan zwodzi nas posługując się kłamstwem. Przestałam ufać sobie i swoim „mądrym” przemyśleniom. Ufam Panu, jego Słowu i  jestem bardzo szczęśliwa. Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego (PS 23,1) – to moje życiowe motto. Sprawdza się!

Iwona

Zobacz serwis "Gościa" na Wielki Post

           

           

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy