Bez względu na wynik, referendum na Słowacji będzie sukcesem obrońców rodziny.
06.02.2015 14:28 GOSC.PL
Trzy pytania postawione w referendum są proste: czy zgadzasz się, aby małżeństwem mógł być nazywany jedynie związek jednego mężczyzny i jednej kobiety; czy zgadzasz się aby związki homoseksualne czy też inne związki nie mogły rościć sobie praw wynikających z małżeństwa i nie mogły ubiegać się o adopcję; czy zgadzasz się, aby rodzice mogli decydować o sposobie wychowania i edukacji swoich dzieci w szkołach w drażliwych kwestiach kulturowych i etycznych, takich jak zachowania seksualne lub eutanazja.
Warto zwrócić uwagę, że zebranie ponad 400 tys. podpisów, w kraju liczącym nieco ponad 5 milionów ludności było wielkim sukcesem organizatorów z ruchu „Sojusz ma rzecz rodziny”, bezpartyjnego i ponadwyznaniowego. Tym większym, że osiągniętym bez wielkich pieniędzy, bez wsparcia mediów, a nawet bez większego, początkowo, zaangażowania Kościoła. Dopiero, kiedy Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął, że referendum się odbędzie, Kościół katolicki zaangażował się na jego rzecz, m.in. zachęcając do wzięcia w nim udziału oraz ogłaszając w lutym list pasterski o prawach rodziny. Do udziału w referendum zachęcał Słowaków także papież Franciszek.
Nie byłoby tego referendum bez ideowej grupy zaangażowanej w obronę praw rodziny, działającej od ponad roku. Swą uporczywą, codzienną pracą, lekceważeni, a często i obrażani ludzie, już przeorali świadomość swych rodaków. To oni za prywatne pieniądze wykupywali bilbordy i umieszczali tam plakaty zachęcające do głosowania 3 razy na tak. Oni stoją dzisiaj w wielu słowackich miastach, rozdając ludziom ulotki i wyjaśniając, o co w tym wszystkim chodzi. Oni chodzili po blokach, przekazując sąsiadom broszury wyjaśniające sens referendum.
Być może bliscy są sukcesu. Nagle bowiem główne słowackie media, dotąd zachowujące ironiczny dystans do całego przedsięwzięcia, dostały amoku, rozpętując kampanię na rzecz bojkotu referendum. Celebryci, medialni guru, prześcigają się w przekonywaniu rodaków, że pójście na referendum nie ma sensu, ponieważ i tak kwestie, o których ma decydować, są rozstrzygnięte w słowackim prawie. Wielu straszy Słowaków, że odpowiadając pozytywnie na pytania, skompromitują swój kraj i pokażą Europie, że są prowincją, ciemnogrodem, nietolerancyjnym wobec mniejszości homoseksualnych. Ta parciana retoryka, podobna jest do tej, jaką nam serwują media w debatach o gender, związkach partnerskich czy wychowaniu seksualnym.
W tym kontekście warto odnotować, że mądrzej potrafili się zachować najważniejsi słowaccy politycy. Premier Fico powiedział, że obywatele mają prawo wypowiadać się w ważnych sprawach w referendum. Natomiast prezydent Kiska zapowiedział, że pójdzie na referendum i na dwa pytania odpowie pozytywnie, a na jedno negatywnie.
Moi słowaccy przyjaciele, którzy są pod wrażeniem tego, czego dokonała niewielka grupa pasjonatów, obawiają się, że referendum może jednak być nieważne. Dla uznania jego ważności wymagana jest frekwencja ponad 50 proc. Udało się ją osiągnąć podczas referendum w sprawie członkostwa Słowacji w Unii Europejskiej. Czy tym razem będzie podobnie? Jutro się przekonamy.
W każdym razie Słowacy już udowodnili, że najważniejsze boje światopoglądowe można z toczyć bez wsparcia wielkich partii oraz głównych mediów. Pokazali miejscowym lewicowym i liberalnym elitom, przekonanym o swej nieomylności i prawie do decydowania, co jest słuszne, a co nie, że można mieć inne zdanie i przebić się z nim do opinii publicznej. Z tego powodu słowackie referendum, bez względu na wynik, nie będzie przegrane.
Andrzej Grajewski