Niespełna 25 lat. W tym połowa naznaczona chorobą. Z tego powodu nie tracił czasu. Po śmierci Grzegorza Mroczki widać, jak przykład jego wiary, przeżywanej w kontekście cierpienia, mocno dotyka wielu ludzi.
Przez ostatnie 12 lat bywało różnie. Dobre okresy, w których mógł żyć i robić to, co rówieśnicy, przeplatały się z pobytami w szpitalu. Nieraz rutynowymi, ale często też związanymi z różnymi komplikacjami. Gdy opuszczał szpital, to i tak gdziekolwiek się ruszał, zawsze musiał mieć ze sobą pokaźne pudełeczko lekarstw. A zaczęło się w VI klasie podstawówki. Młody chłopak mieszkający w Sarzynie na Podkarpaciu wyczuł palcami, że na brzuchu ma jakiegoś guza. Nic złego nie przeczuwał. Ale jego mama, która jest pielęgniarką, od razu wiedziała, że nie ma na co czekać, tylko trzeba to medycznie sprawdzić. Szybka seria badań w Rzeszowie nie pozostawiała złudzeń: nowotwór na wątrobie. Dodatkowe badania w Warszawie potwierdziły to i pokazały dodatkowo, że guz jest tak umiejscowiony, że nie można go wyciąć. Konieczny jest przeszczep wątroby.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Mariusz Majewski