Po co modlić się we wspólnocie? Ruszyłem pod Młodą Górę i Ochodzitą, by zobaczyć, jak Najwyższy rozbrajał twardych górali w Istebnej i Koniakowie, i zsyłał na Trójwieś „ogień Boży”.
Czy wspólnota jest do zbawienia koniecznie potrzebna? Czy trzeba modlić się w jakiejś grupie? Wiele osób zadaje to pytanie. Nawet w ostatnim „Małym Gościu Niedzielnym” pytały o to dzieciaki. Modlę się we wspólnocie niemal 30 lat i mógłbym napisać o tym książkę (właściwie wszystko, co do tej pory napisałem, opieram na tym doświadczeniu). Wiem, jak ważna jest wierność. Gdy ludzie modlą się przez miesiąc, mogą poudawać pobożnych, zachwalając wszystkim dokoła heroiczność swych cnót. Jeżeli modlą się 15 lat, są już sobą tak znudzeni, znużeni, że wszystkie maski opadają. Na szczęście, bo jeżeli coś się dzieje, możemy szczerze powiedzieć: „To zrobił Pan Bóg – nie my”. „My” moglibyśmy co najwyżej poklepać kogoś po ramieniu i na deser poobgadywać tych, którzy tego nie robili. Czego uczy mnie wspólnota? Najtrudniejszej sztuki pod słońcem: przebaczania. Kardynał Joseph Ratzinger pisał: „Kościół przyszłości będzie Kościołem uduchowionym. Stanie się Kościołem ubogim, Kościołem maluczkich. Zagubieni ludzie odkryją wówczas, być może, w małej garstce chrześcijan coś zupełnie nowego: nadzieję, której pragnęli, odpowiedź, której w skrytości serca zawsze szukali”.
Podobną diagnozę usłyszałem z ust Pierre’a-Marie Delfieux, założyciela Wspólnot Jerozolimskich: „Nadszedł czas małych, żywych wspólnot. Drożdże w cieście są też małe, a Jezus zapewnił, że taki zaczyn wystarczy, by wyrosło ciasto. Jeden problem: zaczyn musi być prawdziwy”. Wspólnota to pomysł Najwyższego, który nie jest samotną wyspą, ale… wspólnotą! Jeden Bóg w trzech osobach. Ojciec, Syn i Duch (na dodatek w języku hebrajskim słowo „Duch” jest rodzaju żeńskiego!). Bóg jest wspólnotą kochających się osób. Po stworzeniu świata westchnął z tęsknotą: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz i podobieństwo, podobnego Nam”. Nie „Mnie”, „Nam”! Jezus podpowiada: naśladujcie Mnie, zobaczcie, stanowimy z Ojcem i Duchem jedno. Wysyłał apostołów po dwóch, zapewnił o swej obecności tam „gdzie dwóch lub trzech…”, zapowiedział, że takie kworum wystarczy, by „wszystkiego udzielił im Ojciec”.
Ogień w górach
Wieje. Święta za pasem, a śniegu jak na lekarstwo. Siedzimy w Istebnej, jednym z moich ulubionych miejsc na ziemi. Na Wilczym w niezwykle gościnnym domu Bogumiły i Piotra Juroszków (to najpopularniejsze nazwisko w Trójwsi!). Przy pysznym cieście (mniam!) rozmawiamy o wspólnocie „Ogień Boży”, która od lat modli się w pobliskim kościele. Razem z nami siedzą liderki grupy: Magdalena Krężelok i Katarzyna Juroszek. Kolejny wyjazd pod Ochodzitą, Złoty Groń i Młodą Górę i kolejna solidna lekcja pokory. Znów spotykam ludzi, którzy mocno angażują się w życie Kościoła i swojej wspólnoty. Co miesiąc oddają na potrzeby ewangelizacji dziesięcinę. Nie jest im łatwo, bo to w wielu wypadkach rodziny wielodzietne, które często na własnej skórze przekonują się, że „na końcu nawraca się portfel”. A jednak każdy, kogo zapytam, odpowiada tak samo: „Dzięki temu mamy doświadczenie, że Bóg się o nas troszczy”. – Wspólnota daje mi siłę, niesie mnie – opowiada Magdalena Krężelok. – Na początku była wielka fascynacja sobą, sporo radości, nowe przyjaźnie. Po latach przyszedł czas wierności, wielu trudów, poznawania „drugiej strony medalu”, sytuacje, w których łatwiej o zranienie i przerobienie na własnej skórze trudnych relacji. Często łapałam się na myśleniu: nawet gdybym odeszła, to gdzie pójdę? Nie mam takiego miejsca, w którym czułabym się tak akceptowana w swej słabości, jak we wspólnocie.
Otaczają mnie ludzie, którzy zmagają się z takimi samymi problemami jak ja. Razem zbliżamy się do Boga, ranimy się, przebaczamy sobie nawzajem. Bywały i łzy, i gorzkie do przełknięcia słowa, ale jednego jestem pewna: Bóg przez te trudne doświadczania jeszcze bardziej nas do siebie zbliżył. Najciekawsze są chwile, gdy modlisz się w ogromnej ciemności, świadomy swej niemocy, a potem ktoś dziękuje ci za to, że twoja postawa go dotknęła i pozwoliła Bogu wylać na innych łaskę. Ostatnio czułam się fatalnie i miałam wielki trud z przyjściem na spotkanie, ale gdy tylko wspólnota zaczęła się modlić, zauważyłam, że niesie mnie modlitwa innych; po chwili cały trud, zamknięcie, zniechęcenie odpadły, a po powrocie do domu zupełnie inaczej patrzyłam na problemy, które wcześniej były „nie do przeskoczenia”.
Dzielimy się we wspólnocie różnymi rzeczami: przede wszystkim swoim czasem: spotykamy się nie tylko na modlitwach, ale często poza nimi. Trwamy w Przymierzu, a jednym z punktów jest dziesięcina. – Dziesięcinę przeznaczamy na cele wspólnoty, to często dofinansowanie rekolekcji czy pomoc dla rodzin borykających się z problemami finansowymi – dopowiada Katarzyna Juroszek. – Ostatnio, gdy u jednej z rodzin wybuchł pożar, mogliśmy ich troszkę wspomóc. Dziesięcina to dobrowolny gest: nie sprawdzamy tego, nie rozliczamy, wierzymy, że każdy postąpi w zgodzie ze swym sumieniem. We wspólnocie modli się na stałe około 70 osób. Są też „sympatyczni sympatycy”, którzy przychodzą i obserwują, co się tam u nas wyprawia – wybucha śmiechem Kasia. – Wspólnota działa na zasadzie naczyń połączonych: zaobserwowałam, że gdy ktoś obok mnie ma akurat poważną „zniżkę”, to ja dostaję „zwyżkę” i mogę się dzielić tym, co otrzymuję od Boga. Pan Bóg ma taki pomysł, że chce na nas oddziaływać przez drugą osobę. Tak bardzo nam zaufał… – W naszej wspólnocie mocno działa SMS-owa akcja modlitwy w różnych intencjach – opowiada Bogusia Juroszek. – Wysyłamy sobie intencje i mamy pewność, że kilkadziesiąt osób urządza mały szturm do nieba. To wspólne dzielenie się tym, co trudne. Magda wysyła SMS-y do animatorów grup, a ci rozsyłają je dalej. Gdy tata naszej koleżanki zachorował na sepsę i był w dramatycznym stanie, modliła się cała wspólnota. Wyszedł z tego, wrócił do domu, a rodzina opowiadała nam, że odczuwała realnie tę naszą modlitwę. To nie była metafora, kokieteria: oni czuli, że modli się za nich wspólnota.
Marcin Jakimowicz