Po co modlić się we wspólnocie? Ruszyłem pod Młodą Górę i Ochodzitą, by zobaczyć, jak Najwyższy rozbrajał twardych górali w Istebnej i Koniakowie, i zsyłał na Trójwieś „ogień Boży”.
Księża zaczęli mieszać
Pan Bóg miał z góralami twardy orzech do zgryzienia. Nie chcieli słyszeć o charyzmatach i musiał się trochę natrudzić, by przekonać serca ludzi z Trójwsi do tej nowej rzeczywistości. – Wspólnota ratuje moją codzienność – nie ma wątpliwości Bogusia Juroszek. – To dzięki niej mogę być fajną żoną i fajną mamą. Gdybym we wspólnocie nie uczyła się relacji z Bogiem, byłabym fatalną mamą i żoną. Ileż razy szliśmy na spotkania pełni napięcia, buntu, niezgody, a modlitwa wspólnoty sprawiała, że wszystko się uspokajało…
We wspólnocie pojawiały się charyzmaty, bo Bóg widział, że mamy nimi posługiwać. Dostawały je osoby, które tego nie chciały, wzbraniały się przed nimi rękami i nogami. Bóg przełamywał schematy, podpowiadał: idźcie służyć, nie skupiajcie się na sobie. – Ludzie tęsknią za doświadczeniem wspólnoty – dopowiada Piotr, mąż Bogusi. – Pojechaliśmy kiedyś z ks. Jarkiem Ogrodniczakiem do Sztokholmu, a ludzie brali urlopy z pracy, by tylko się z nami modlić. Jak zaczęła się nasza przygoda ze wspólnotą? Kiedy po raz pierwszy pod Młodą Górą zapłonął „Ogień Boży?” – Spotkały się trzy pragnienia – uśmiecha się Piotr Juroszek – ks. Jarka Ogrodniczaka, o. Rafała Koguta i kilkorga małżeństw z Koniakowa i Istebnej. Zaczęło się w 2006 roku. Pamiętam, że miałem ogromne problemy ze spowiedzią wielkanocną. Szarpałem się. I wtedy od wielu osób dostałem cynk, że na pustelni w Jaworzynce jest świetny spowiednik: franciszkanin o. Rafał Kogut. „Chodzi do niego wiele osób” – przekonywali. Jak tylu chodzi – pomyślałem zbuntowany – to ja na pewno nie pójdę. (śmiech) A jednak trafiłem do niego. W czasie rozmowy powiedziałem, że kilka małżeństw nosi pragnienie życia we wspólnocie. Po tygodniu spotkaliśmy się z ks. Jarkiem Ogrodniczakiem i okazało się, że… modlił się o wspólnotę w domu rekolekcyjnym „Emaus”! Spotkały się te trzy pragnienia. Myślałem, że spotkamy się w spokoju i pośpiewamy kanony z Taizè, ale przyszedł ks. Jarek i o. Rafał, i… zaczęli mieszać – potężny wybuch śmiechu powoduje, że w domu Juroszków drżą szyby. – Ojciec Rafał zaczął nasze spotkanie od tego, że… zepsuł nastrój. Zapalił światło (a było tak miło i przyjemnie!) i kazał nam wstać: „No, teraz się modlimy!”. – Znajomi opowiadają – przerywam opowieść Piotra – że nigdy nie widzieli tak bardzo obdarowanej wspólnoty jak wasza. – O tym to musisz pogadać z Michałkami, pierwszymi liderami wspólnoty – opowiada zgodny chórek.
Łaski bez!
Posłusznie żegnamy się z Istebną i jedziemy do Koniakowa. Ruszamy pod Ochodzitą. Pukamy do domu Marysi i Janusza Michałków, którzy byli odpowiedzialnymi wspólnoty od samego początku. – W życiu nie przypuszczałam, że Bóg obdarzy nas jakimiś charyzmatami – opowiada Marysia. – Gdy ks. Jarek i o. Rafał opowiadali o darze języków, a pierwsze osoby zaczęły modlić się w ten sposób, stałam zbuntowana. Byłam cała na „nie”! Co to za dziwactwa? Nie można prościej? Nie lepiej pomodlić się w tym czasie Różańcem? Im bardziej się opieraliśmy, tym mocniej Duch działał. Co było robić? (śmiech) Bóg dawał charyzmaty tym, którzy za Chiny tego nie chcieli i wzbraniali się. Nie czytaliśmy o tych charyzmatach, nie mieliśmy pojęcia, o co chodzi. Najpierw przychodził dar, a potem nasi księża tłumaczyli nam, jak go rozumieć. Bóg widział, że te charyzmaty potrzebne są do tego, byśmy zaczęli służyć innym, my jednak mocno opieraliśmy się łasce. We wspólnocie cały czas uczę się przekraczania siebie.
Doświadczam zranień w relacjach i pojawia się pierwsza myśl: „Po co tam idziesz? Zostań w domu!”. A jednak wracam, a Bóg uczy mnie przebaczenia. – Wspólnota się rozrastała – wspomina Janusz. – Stopniowo dojrzewaliśmy do Przymierza. Raz w roku w czasie Mszy św. deklarujemy, że chcemy odnowić we wspólnocie Przymierze z Bogiem. Dojrzewaliśmy do dziesięciny. Dziś, oddając część zarobionych pieniędzy, dziękujemy Bogu za to, że wszystko, co otrzymujemy, pochodzi i tak od Niego. Dom, praca, rodzina… Wiele razy czułem, że wspólnota wyciągała z tarapatów. Gdy miałem problemy w pracy, ludzie modlili się za mnie. Czułem to: sprawy się „same” rozwiązywały. Mamy piątkę dzieci, więc szturm modlitewny jest naprawdę potrzebny. – Wszyscy mówili Marysi, że dostała dar proroctwa, a ona nie mogła się z tym pogodzić, buntowała się – uśmiecha się Janusz. – Powiedziałem: „Marysiu, skoro Bóg taki dar daje, to widocznie będzie Mu to do czegoś potrzebne”. Kiedyś wróciłem do domu bardzo zmęczony, zdenerwowany. Siekiera wisiała w powietrzu. (śmiech) Pracuję w branży budowlanej, miałem ogromne zawirowania z pewnym klientem, a do tego doszedł konflikt z ojcem. Marysia powiedziała: „Zanim podam ci zupę, masz tu słowo Boże”. I pokazała mi cytat, który Bóg przygotował dla mnie. Zacząłem czytać fragment z Księgi Królewskiej o… zagubionej siekierce. Jestem cieślą, a siekiera to moje podstawowe narzędzie pracy. Nie miałem bladego pojęcia, że istnieje taki fragment. „Kurczę – pomyślałem – co zrobić? Sam przekonywałem Marysię, że ma dar proroctwa, więc teraz muszę się z tym zmierzyć”. Tekst okazał się dla mnie proroczy; podpowiadał, by zostawić Bogu wszystkie relacje, przerzucić na Niego troski. Ludzie idą budować dom, a jednemu z nich siekierka wpada do wody. Na dodatek jest pożyczona. I wówczas Elizeusz robi dziwną rzecz. Wbrew prawom fizyki. Wrzuca do wody kawałek drewna, a siekierka wypływa. Dla mnie, cieśli, była to wskazówka: „Zaufaj, Bóg czyni cuda. Jak zgubisz siekierkę, nie wybudujesz domu, ale jak zgubisz Boga, wszystko się rozsypie”. Konflikt z klientem szybciutko się rozwiązał. Wracam na Śląsk. Samochód wspina się po krętych drogach Kubalonki. Przypominam sobie słowa ojca Cypriana Moryca, bernardyna z Lublina, który opowiadał mi przed laty: „Pamiętajmy, że Jezus otoczył się w Wieczerniku malutką wspólnotą. Siedemdziesięciu było tylko od czasu do czasu, a tłumy były kręgiem najdalszym. Takie codzienne wspólnoty są dziś koniecznością chwili, bo dziś trzeba wiosłować pod prąd…”. No to wiosłujemy.
Marcin Jakimowicz