Marsz hipokrytów

Paryskie zbrodnie mogą pogłębić przekonanie, że islam posiada licencję na zabijanie.

Żeby nie było wątpliwości tytuł nie dotyczy wszystkich, którzy wzięli udział w paryskim marszu pod hasłem „Jestem Charlie”. Chodzi o maszerujących w pierwszych szeregach przywódców z różnych stron świata z prezydentem Hollandem na czele. Czy wszyscy uczestnicy marszu, z których wielu nosiło plakietki z napisem „Jestem Charlie” rzeczywiście utożsamiało się z linią programową satyrycznego pisemka? Tego nie wiemy. Na pewno wielu wzięło udział w marszu w proteście przeciwko ohydnej zbrodni, jakiej dopuścili się mordercy. W zamachach zginęli przecież także Żydzi, ale jakoś nikomu nie przyszło do głowy maszerować z plakietką „Jestem Żydem”.

Zamordowani pracownicy satyrycznego pisma z pewnością nie zasługują na miano ikon wolności słowa, ale z pewnością są ofiarami, a zbrodnię należy jak najbardziej  potępić. Nie można przerzucać część winy za zbrodnię na same ofiary, bo kpiły w sposób często obrzydliwy z religii. Używali jednak słów, a nie broni palnej czy noży, a zabójstwo przecież odebrało im szansę ewentualnego nawrócenia. Niemożliwe? W historii zdarzały się nie takie cuda.

Pojawiają się również opinie, że pracownicy tygodnika narazili chrześcijan na całym świecie na jeszcze gwałtowniejsze prześladowania w krajach muzułmańskich. Przecież te prześladowania trwają od lat i każdy pretekst jest dobry, by je kontynuować. Od lat giną chrześcijanie w Afryce i na Bliskim Wschodzie, gdzie społeczności muzułmańskie stanowią większość. Nie trzeba satyrycznych rysunków, by w każdej krytycznej wobec muzułmanów publikacji dopatrywać się islamofobii. A co do zamachów terrorystycznych, to trudno zliczyć, ile ich było od czasów olimpiady w Monachium w 1972 roku. Skąd bierze się przekonanie zamachowców i samobójców, że zabijając niewiernych pójdą prosto do raju? Chyba nie z Ewangelii?  Prześladowania to nie tylko zbrodnie Państwa Islamu czy Boko Haram, ale traktowanie chrześcijan w krajach muzułmańskich jako obywateli drugiej kategorii. Czym w tej materii różni się Arabia Saudyjska, najbliższy sojusznik Zachodu na Bliskim Wschodzie, od Korei Północnej?

W  manifestacji w Paryżu pod hasłem obrony wolności słowa obok Hollande’a maszerowali m.in. przedstawiciele rządów Turcji, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru, Autonomii Palestyńskiej. Jak powszechnie wiadomo, rządy tych krajów znajdują się w czołówce obrońców wolności słowa. Wolność słowa w tych krajach po prostu kwitnie. Można byłoby zapytać, w ilu marszach solidarnie wyrażali swój sprzeciw w obronie mordowanych i wypędzanych przez „lwy kalifatu” chrześcijan, np. w Syrii czy Iraku?

Paradoksalnie zamachy spowodowały wzrost popularności prezydenta Francji Francois Hollande'a i premiera Vallsa. W parlamencie Valls doczekał się owacji, jakiej chyba nigdy się nie spodziewał. To na nich spadła chwała twardej rozprawy z zamachowcami. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego do zamachów doszło, skoro służby bezpieczeństwa posiadały szczegółowe dossier przyszłych morderców i wiedziały, jakimi kierują się przekonaniami. Najłatwiej zawsze zwalić winę na służby, ale przecież działają one w określonym klimacie politycznym, w którym krytyczne zdanie na temat islamu i muzułmanów uznawano za przejaw islamofobii, a partie wzywające do dyskusji na ten temat natychmiast określane zostają jako faszystowskie. Muzułmanie są „pierwszymi ofiarami fanatyzmu, fundamentalizmu i nietolerancji” – powiedział  Hollande  w Instytucie Świata Arabskiego w Paryżu. Czyjego fanatyzmu, fundamentalizmu i nietolerancji? Tego nie wyjaśnił. Dla Hollande’a i wielu podobnych większym zagrożeniem wydaje się chrześcijaństwo, chociaż na świecie nie ma zorganizowanych grup chrześcijańskich terrorystów. Hollande i Valls są kontynuatorami panującego wśród polityków i ogłupionej polityczną  poprawnością rzeszy ich zwolenników przekonania, że najważniejszy w tym temacie jest spokój, a przeciwnikom należy zakneblować usta procesami sądowymi, czy wyrzucaniem z pracy. Tyle, że ten spokój i tak ktoś zburzy, jeżeli państwo nie będzie wypełniało swoich konstytucyjnych zobowiązań.

Wyrazem głupoty, nie tylko politycznej, ale takiej zdroworozsądkowej, jest głęboka analiza, jaką dokonał Laurent Fabius, minister spraw zagranicznych Francji. „Religią terrorystów nie jest islam. Oni go zdradzili. To barbarzyństwo” – powiedział minister. Ta konstatacja przewija się w wielu wypowiedziach politycznej elity.   

Sprawców tych ohydnych zbrodni nazywa się ekstremistami, islamistami czy terrorystami. Skąd się wzięli? Czym się kierują? Gdzie znajduje się źródło ich bestialskich poczynań? Dlaczego pozwala się na bezprzykładną eksterminację i wypędzanie nielicznych już chrześcijan z terenów Bliskiego Wschodu, gdzie wyznawcy Chrystusa żyli od czasów apostolskich w różnych wspólnotach. Przez stulecia w wyniku islamskich podbojów, chrześcijan zmuszano do konwersji na islam, zabijano ich lub po prostu wyganiano. 

Można jednak zauważyć, że popełnienie tych zbrodni wzrasta, gdy znajduje zachętę w tekstach religijnych i wezwaniach nauczycieli wiary. Teza, że problemy tkwią w islamie, nie jest politycznie poprawna. Politycy odżegnują się od niej, nie przyjmując do wiadomości, że wrogiem USA i świata Zachodu nie są jacyś zwykli bandyci, ale ludzie działający zgodnie z naukami islamu w obawie, iż rozpocznie to wojnę z całym światem muzułmańskim.

Prawdopodobnie zamachy niczego rządzących nie nauczą, dojdą do wniosku, że główną przyczyną zamachów była islamofobia  i jedyną reakcją będzie dosypanie funduszy na integrację.  

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Edward Kabiesz