Epidemia eboli w Afryce Zachodniej jest najgorsza, od kiedy wirusa wykryto w 1976 roku. Wciąż nie udało jej się nawet spowolnić, o co eksperci obwiniają powolną reakcję świata. Pomoc nadchodzi dopiero, gdy pierwsze przypadki eboli dotarły do USA i Europy.
Do końca marca, kiedy epidemia dopiero zaczynała się rozwijać w Afryce Zachodniej, wirus zabił 82 osoby. Teraz bilans wynosi już 4447 ofiar śmiertelnych i prawie 9 tys. zarażonych - według danych opublikowanych we wtorek przez Światową Organizację Zdrowia (WHO).
Nikt nie wie jednak dokładnie, ile osób jest zarażonych. Eksperci uważają, że prawdziwa liczba jest znacznie wyższa, bo w trzech krajach najbardziej dotkniętych epidemią - Liberii, Gwinei i Sierra Leone - brakuje personelu do opieki nad chorymi. Do niektórych regionów tych państw ratownicy w ogóle nie docierają.
"To wyścig, w którym na razie wirus ma nad nami przewagę całego okrążenia. Jeśli nie zobaczymy dramatycznej zmiany w najbliższych dwóch tygodniach, to do końca listopada będziemy mieć 200 tys. zarażonych, a 400 tys. do świąt Bożego Narodzenia" - uważa ekspertka ds. zdrowia w Radzie Stosunków Międzynarodowych (CFR) Laurie Garrett, która od wiosny alarmuje w sprawie eboli.
Zdaniem Garrett zbyt długo rządy afrykańskich państw, przywódcy krajów UE, USA i sama WHO nie traktowały poważnie epidemii. Dopiero w sierpniu WHO ogłosiła, że ebola stanowi zagrożenie dla zdrowia na świecie. "W epidemiach zawsze lepiej przesadzić z zagrożeniami niż je zlekceważyć. Z powodu zbyt późnej odpowiedzi, pokonanie wirusa będzie teraz znacznie trudniejsze" - powiedział cytowany w magazynie "Time" dyrektor London School of Hygiene and Tropical Medicine Peter Piot, członek zespołu, który w 1976 roku wykrył ebolę.
Amerykańskie Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób (CDC) oszacowało pod koniec września, że w najczarniejszym scenariuszu wirusem może się zarazić do połowy stycznia nawet 1,4 mln osób w samej Liberii i Sierra Leone. Jednak szacunki te nie uwzględniały działań podjętych lub zaplanowanych przez wspólnotę międzynarodową od sierpnia, w tym pomocy amerykańskiej.
W połowie września prezydent USA Barack Obama ogłosił plan o wartości prawie miliarda dolarów, który obejmuje wysłanie do Afryki Zachodniej 3 tys. żołnierzy. Mają szkolić co tydzień 500 pracowników służby zdrowia i wybudować 17 centrów dla chorych - każde na 100 łóżek. Ale do Monrowii, stolicy Liberii, dotarło dopiero ok. 350 Amerykanów, reszta żołnierzy przechodzi szkolenia. Już wiadomo, że centra dla chorych nie będą gotowe przed połową listopada i nie zaspokoją wszystkich potrzeb. W samej Liberii już teraz potrzeba miejsc dla 3 tys. chorych, czyli dwa razy więcej niż planują stworzyć Amerykanie.
Po tym jak ONZ rekordową większością (130 krajów członkowskich za) przyjęła we wrześniu rezolucję, w której ebolę określono jako zagrożenie dla bezpieczeństwa wszystkich państw świata, także inne kraje zadeklarowały pomoc finansową dla trzech krajów Afryki. Jednak od deklaracji do realnej pomocy długa droga. Poza tym najbardziej potrzebni są pracownicy służby zdrowia, a tylko nieliczne kraje, w tym Kuba, Chiny i Wielka Brytania, wysłały do regionu lekarzy.
"Wirus porusza się z prędkością wirusa, a my z prędkością biurokracji" - powiedział cytowany w "Washington Post" dyrektor Centrum ds. badań nad chorobami zakaźnymi na Uniwersytecie Minnesoty Michael Osterholm. Także szef CDC Tom Frieden przyznał w ubiegłym tygodniu, że bez natychmiastowej, zdecydowanej reakcji świata, ebola może stać się nową globalną klęską "na skalę AIDS".
Koszty epidemii z punktu gospodarczego szacują już banki i instytucje finansowe, biorąc pod uwagę m.in. straty dla linii lotniczych. Wartość akcji American Airlines i United Airlines spadły w poniedziałek, gdyż - jak ocenił "New York Times" - niektórzy inwestorzy obawiają się o wprowadzenie zakazu lotów z Afryki Zachodniej do USA i Europy.
Bank Światowy oszacował, że w najgorszym razie straty dla globalnej gospodarki mogą wynieść do końca 2015 roku nawet 32,6 mld dolarów. Scenariusz ten zakłada, że rządy nie staną na wysokości zadania i epidemia eboli opanuje także sąsiadów Liberii, Gwinei i Sierra Leone, zarażając w sumie 200 tys. osób. W scenariuszu zakładającym, że liczba zarażonych nie przekroczy 20 tys. osób, BŚ szacuje, iż koszty epidemii będą niskie - 359 mln dolarów.
Druzgocące koszty epidemii już ponoszą trzy najbardziej dotknięte epidemią kraje afrykańskie, i tak już bardzo biedne i wyniszczone niedawnymi wojnami domowymi. Straty wykraczają poza cierpienia ludzkie i szkody dla gospodarki. Szkoły w Liberii, Gwinei i Sierra Leone są zamknięte, a to oznacza, że 7 mln dzieci pozostaje bez edukacji.
Zdaniem Garrett, by zapobiec spełnieniu czarnego scenariusza, rządy nie tylko muszą zrealizować już obiecaną pomoc, ale wysłać do Afryki Zachodniej znacznie więcej sprzętu i osób z medycznym doświadczeniem. "Świat musi być gotowy do poświęceń na znacznie większą skalę. Problem w tym, że jednocześnie mamy tyle innych kryzysów, jak Państwo Islamskie czy wojnę w Syrii. Ale ebola tym się różni, że jej skala znacznie szybciej rośnie, bo taka jest natura epidemii. Dzisiejsze liczby nie będą jutro aktualne. To wirus, który się szerzy, a wciąż jesteśmy na początkowym etapie epidemii. Nawet jeśli teraz się zmobilizujemy, to epidemia zacznie się cofać dopiero za kilka tygodni" - powiedziała ekspertka CFR.
Nadzieją napawa fakt, że od kilku dni widać większą mobilizację w sprawie eboli ze strony światowych przywódców, zwłaszcza USA i UE. Biały Dom zapowiedział, że prezydent Obama odbędzie w środę wideokonferencję na temat epidemii z przywódcami Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Włoch. W poniedziałek rozmawiał w tej sprawie z sekretarzem generalnym ONZ Ban Ki Munem. Wcześniej władze w Berlinie i Londynie zapowiedziały, że tak jak Amerykanie wyślą do Afryki żołnierzy.
Ta mobilizacja przychodzi dopiero, gdy w USA i Hiszpanii zdiagnozowano pierwsze dwa przypadki zarażenia ebolą; w obu chodzi o pielęgniarki, które opiekowały się chorymi, którzy wirusa przywieźli z Afryki. Choć władze zapewniają, że epidemia nie grozi, bo infrastruktura zdrowotna w USA czy Europie jest na odpowiednio wysokim poziomie, to opinia publiczna bardzo się niepokoi. Z tych obaw rodzą się radykalne propozycje, jak np. zakazu lotów z Afryki Zachodniej oraz dochodzi czasem do absurdalnych zachowań jak przetrzymywanie przez kilka godzin w poniedziałek na lotnisku w Bostonie samolotu z Dubaju, bo kilku pasażerów źle się poczuło, choć żaden nie podróżował wcześniej do Afryki. Słychać też coraz więcej apeli o walkę z ebolą u jej źródła, czyli w Afryce.