Lider Ruchu Autonomii Śląska na pytanie natury politycznej odpowiada językiem kaznodziei. Podpowiadam: jako działacz społeczny i polityk Pan ma obowiązek się tłumaczyć, a nie prawić kazania.
11.10.2014 14:00 GOSC.PL
„Dlaczego w wyborach samorządowych mniejszość niemiecka nawołuje do oddania głosów na kandydatów RAŚ?”, brzmiało proste pytanie zawarte w moim komentarzu. Jerzy Gorzelik, lider RAŚ, raczył odpowiedzieć w charakterystyczny dla siebie sposób – tzn. nie odnosząc się do meritum, tylko odwołując się do argumentów emocjonalnych, nieadekwatnych zupełnie do natury postawionego pytania. W „liście otwartym”, opublikowanym na gosc.pl, napisał m.in.: „Z przyjemnością zaspokoję ciekawość Pana Redaktora. Ruch Autonomii Śląska wziął sobie głęboko do serca słowa Wojciecha Korfantego wypowiedziane w 1922 roku: Wierna swym tradycjom wolnościowym Polsko, przyjmij wszystkich tej ziemi mieszkańców dobrej woli jako dzieci swoje, przyjmij ich bez względu na różnice języka i wiary, i daj świadectwo wielkie prawdzie, że w nowoczesnym państwie dla wszystkich wyznań i języków jest miejsce pokojowej i twórczej pracy dla dobra ludzkości".
Nie wiedzieć dlaczego, w „liście otwartym” Jerzy Gorzelik nie umieścił jeszcze bardziej „adekwatnej” reakcji, którą za to zamieścił na swoim profilu na Facebooku (nie żadnym prywatnym, bo powszechnie dostępnym, prowadzonym przez osobę publiczną). Czytamy tam: „Publicysta katolickiego tygodnika uważa, że Bóg mniejszość niemiecką kocha jakby trochę mniej (ałaa! – J.Dz.). I że należy się tłumaczyć z proniemieckich sympatii. Panie Dziedzina, odpowiedzieć wypadało by Panu słowami Józefa Mackiewicza: A ja lubię i Niemców i Rosjan i Żydów”.
Co oznacza ta „odpowiedź”? Że polityczne pytanie obywatela i dziennikarza o polityczne sojusze można zbyć zwykłym odwróceniem kota ogonem. Że pytanie o sojusz polityczny z mniejszością niemiecką – która tworzy organizm polityczny i reprezentuje określone interesy – można sprowadzić do pytania o lubienie lub nielubienie innych narodów, o przyjmowanie lub odrzucanie „wszystkich tej ziemi mieszkańców”. Ba, że można wręcz pytającemu dopisać słowa, których nie tylko nie wypowiedział, ale które mają się do problemu, jak pięść do oka („Bóg mniejszość niemiecką kocha jakby trochę mniej” – ałaa!!).
Co do „lubienia” lub „nielubienia” innych narodów… Aż głupio, że trzeba to tłumaczyć: przyjaźń i miłość możliwe są między konkretnymi ludźmi, także między Polakami a Niemcami, Rosjanami, Żydami. W polityce zaś między narodami i państwami, a przede wszystkim między organizmami politycznymi reprezentującymi poszczególne narody i państwa – są tylko interesy: czasem zbieżne, najczęściej jednak rozbieżne. I choćby nie wiem, jak bardzo Polak kochał Niemca, a Niemiec Polaka – także tego tworzącego mniejszość narodową w danym kraju (w Niemczech, notabene, Polacy na taki status, jak w Polsce Niemcy, nie mogą liczyć), to w aktach politycznych każdy z nich reprezentuje interesy swojego narodu. I gdy mające reprezentować interes państwa polskiego ugrupowanie, jakim powinien być RAŚ (choć wiemy, że z lojalnością wobec ojczyzny ma kłopot, do czego przyznał się jego lider), wchodzi w bardziej lub mniej formalną koalicję z ugrupowaniem politycznym reprezentującym interesy narodu mającego inne niż Polacy spojrzenie np. na historię najnowszą czy bieżącą politykę gospodarczą w Unii (pakiet klimatyczny, który dobije Śląsk) – to musi to budzić co najmniej pytania, jeśli nie obawy. Tym bardziej, że akurat RAŚ-owe zapędy do pisania na nowo historii Śląska nie są tylko niewinną zabawką, czego przykładem była próba stworzenia wystawy w Muzeum Historii Śląska, zakłamująca historię tego regionu w sposób skandaliczny. Konieczna była interwencja tych Ślązaków, którzy dostrzegli w tym scenariuszu pisanie historii według niemieckich podręczników. Czy ci, którzy zareagowali, także „nie lubią” Niemców?
Dbanie o polskie interesy nie oznacza wszak – co sugeruje populistyczna odpowiedź Gorzelika – odbierania prawa mniejszości niemieckiej do samodzielnej walki o interesy swojej społeczności. W rzeczonym komentarzu napisałem: „Żeby było jasne: niech sobie mniejszość – każda, także niemiecka – korzysta ze swoich praw i przywilejów, ubiega się o należne jej miejsca w samorządzie”.
Pan Gorzelik, jako działacz społeczny i polityk musi przyjąć do wiadomości prostą zasadę: jego działalność jako osoby publicznej podlega i będzie podlegać wnikliwej obserwacji. Co więcej, działalność RAŚ powinna podlegać tym większej kontroli, że pozwala sobie na sprzeczne z interesem państwa, w którym działa, akcje. Dlatego na pytanie o koalicję z mniejszością niemiecką obywatele oczekują rzeczowego raportu, a nie taniego kaznodziejstwa.
Jacek Dziedzina