Są sytuacje, że nie bardzo wiadomo, co powiedzieć. Wtedy pozostaje zacytować mądrzejszych.
04.08.2014 07:00 GOSC.PL
Po doniesieniach o kolejnych wypowiedziach ks. Wojciecha Lemańskiego i kolejnej fali komentarzy za i przeciw, otworzyłem zawsze działające w takich momentach „Medytacje o Kościele” – autor: Henri de Lubac, ksiądz, jezuita, przez lata teologiczny „dysydent” w Kościele, w końcu – kardynał. Pozwolę sobie po prostu przepisać to, co tam znalazłem. Wytłumaczę się: przepisywanie książek było pięknym zajęciem średniowiecznych mnichów, którzy w klasztornych skryptoriach połączonych z biblioteką przedłużali życie mądrości różnych autorów. Przepisuję więc z dedykacją dla ks. Lemańskiego, jego fanów, krytyków, przełożonych… Dla nas wszystkich.
Pisze zatem de Lubac (cytując też obficie jeszcze mądrzejszych), w podrozdziałach „Człowiek Kościoła” i „Pokusy mędrców” :
„»Chciałbym – wyznawał Orygenes – być naprawdę kościelny«. Człowiek wypowiadający takie życzenie nie zadowala się samą lojalnością, posłuszeństwem i dokładnym przestrzeganiem wszystkich wymogów katolickiego wyznania. Taki człowiek kocha piękno Domu Bożego. Jego serce przepełnia zachwyt dla Kościoła. Kościół jest jego duchową ojczyzną, jest „jego matką i braćmi”. Nie osądza go, ale poddaje się jego osądowi.
Człowiek Kościoła kocha jego przeszłość, rozmyśla nad jego historią, szanuje i bada jego Tradycję. Nie czyni tego po to, by oddawać mu melancholijną cześć, by chronić się w wymodelowanym wedle swego upodobania obrazie jego starożytności lub by potępić jego teraźniejszość – jak gdyby ten dzisiejszy Kościół był przestarzały lub odtrącony przez Oblubieńca. Podobna postawa wywołuje u człowieka Kościoła odruchową odrazę.
Człowiek Kościoła nigdy nie odwołuje się do dawnego stanu doktryny czy instytucji szukając w tym argumentu przeciw obecnemu nauczaniu Magisterium, przeciwnie, traktuje te wypowiedzi jako najbliższą mu absolutną normę.
Nie jest ekstremistą i unika przesady, jednakże będąc świadomym otrzymania w sakramentach Kościoła ducha nie bojaźni, ale mocy, nie waha się bynajmniej przed zaangażowaniem w obronę lub dla honoru swojej wiary. Wie, że można bardzo zgrzeszyć zaniedbaniem, dlatego mówi i działa śmiało »w porę i nie w porę«, nawet ryzykując niechęć wielu ludzi i brak zrozumienia ze strony tych, z którymi najbardziej pragnąłby pozostawać w zgodzie. Unika pilnie wszystkich ślepych zaułków, przed którymi ostrzega go kompetentny autorytet, a jednocześnie myśli o pozytywnych obowiązkach przez ten autorytet przypominanych. Uznaje ich doniosłość, choć czysta ludzka rozwaga kazałaby mu je zlekceważyć.
Unika, podobnie jak Kościół, bezwarunkowego kompromisu, ale jednocześnie pragnie za jego przykładem »zostawić wszystkie bramy, przez które różne umysły mogłyby znaleźć dostęp do tej samej prawdy«.
Idąc dalej za przykładem Kościoła wystrzega się błędów pospolitych fanatyków, koncentrujących się nadmiernie na jednej tylko idei, bowiem wie z historii dogmatyki i historii herezji, że „cała sztuka polega na zachowaniu idealnej równowagi. Nie myli także ortodoksji i doktrynalnej pewności z ograniczonością lub lenistwem umysłu.
Człowiek Kościoła trzyma się z dala od wszelkich koterii i intryg, nie poddaje się gwałtownym poruszeniom, które co jakiś czas wstrząsają teologicznym środowiskiem, a jego czujność nie jest podejrzliwością. Rozumie, że duch katolicki, równie pryncypialny, co wyrozumiały, jest raczej duchem miłości niż niezgody, w przeciwieństwie do wszelkiego ducha frakcji czy po prostu kliki, usiłującego wyzwolić się spod autorytetu wielkiego Kościoła lub przeciwnie – zagarnąć jego prerogatywy.
Nawet kiedy zróżnicowania przeradzają się w rozbieżności, a Kościół je wytrzymuje, człowiek Kościoła nie niepokoi się natychmiast. Zamiast tracić cierpliwość, stara się raczej podtrzymywać zgodę i pielęgnować w sobie samym – o co niewątpliwie najtrudniej – ducha szerszego od własnych poglądów.
Człowiek Kościoła nie tylko zachowuje posłuszeństwo. On posłuszeństwo kocha.
Nie ma w nim [posłuszeństwie] niczego ziemskiego, niczego służalczego.
Człowiek prawdziwie posłuszny zawsze – nawet w kwestiach pozadoktrynalnych, w różnych dziedzinach swojej zewnętrznej aktywności, przy podejmowaniu decyzji w sprawach z natury swej dyskusyjnych – nie poświęca więcej niż to konieczne uwagi względom ludzkim, które nawet gdy są słuszne i umiarkowane, to jednak w dłuższej perspektywie mogłyby przyćmić światło wiary. Jeśli nie może ich pominąć czy zbagatelizować – bowiem nadprzyrodzony rozum nie wznosi się przecież na ruinach zdrowego rozsądku – to jednakże nie daje się skrępować okolicznościami, które mogłyby mu przesłonić czystą Wolę Bożą. Ufa swoim przełożonym i stara się dzielić z nimi dzielić ich punkt widzenia. Niezależnie od tego, czy łączą go z nimi więzy naturalnej sympatii, ofiarując im swoje szczere przywiązanie i stara się ulżyć w wypełnianiu trudnych obowiązków, przynoszących korzyści jego duszy.
Człowiek Kościoła wie, że o ile posłuszeństwo nigdy nie może zobowiązać do czynienia zła, to jednak może prowadzić do przerwania lub pominięcia tego dobra, którego pragnęło się dokonać.
Jeśli zachodzi taka konieczność, stara się ze wszystkich sił oświetlić sprawę swoim zwierzchnikom. Nie tylko ma do tego prawo, ale jest wręcz zobligowany, a spełnianie tego obowiązku prowadzi go czasami do aktu heroizmu.
Jacek Dziedzina