Księdzu Lemańskiemu, fanom, przeciwnikom, sobie

Są sytuacje, że nie bardzo wiadomo, co powiedzieć. Wtedy pozostaje zacytować mądrzejszych.

(…)

Od wieków Kościół doświadczał lekceważenia ze strony elit.

Owi mędrcy trzymają się sami z dala od Kościoła. Nie łakną wiary, bo ona przyłączyłaby ich do wszystkich tych nędzników, ponad których wynosi ich – we własnym pojęciu – estetyczna kultura, racjonalna refleksja lub troska o wewnętrzny rozwój. Ci „arystokraci” wykluczają możliwość przyłączenia się do stada. Kościół, według nich, prowadzi ludzi zbyt pospolitymi drogami. Chętnie uznają jego sztukę przedstawiania wzniosłych prawd pod zasłoną obrazów; ale wyróżniając siebie jako »tych, którzy wiedzą, z masy „tych, którzy wierzą«, utrzymują, że znają Kościół lepiej niż on może znać sam siebie. Traktują go z poczuciem wyższości i bez jego przyzwolenia przyznają sobie prawo do odkrywania głębokiego znaczenia jego nauki i działania. Przedkładają swoją intuicję ponad wiarę (…). Są to mędrcy – ale nie widzący, jak od dwudziestu wieków spełnia się proroctwo: »Wytracę mądrość mędrców«. Są to bogacze – ale pozbawieni skarbu pierwszego Błogosławieństwa. Niektórzy z nich stawali na czele szkół lub sekt i zwiększali powabem wtajemniczenia obietnicę poznania.

W oczach człowieka wyższej klasy wszystko w Kościele jest niskie. Człowiek wyższej klasy, lubujący się w idealnych formach, uznaje je za wyższe i bardziej czyste tylko dlatego, że stanowią owoc jego myśli.

Myśli wyższego człowieka, z ich pozornymi subtelnościami, stanowią dla niego zwierciadło, w którym może sam siebie podziwiać i dzięki temu trwać w próżności.

(…)

Dziś częściej pojawia się pokusa krytyki. Podobnie jak inne pokusy, najczęściej wślizguje się udając dobro.

Samo słowo krytyka oznacza rozeznanie, rozpoznanie. Zdarza się zatem krytyka, a szczególnie, jak to się mówi, samokrytyka doskonała. Polega ona na dążeniu do realizmu w działaniu. Jest gotowością do odrzucenia wszystkiego, co nie byłoby autentyczne.

Taka krytyka z surowością traktuje wykrywane iluzje, ale zdarzyć się może, że tworzy inne, które z kolei staną się wkrótce przedmiotem podobnej krytyki…

Błędem byłoby z zasady nie dopuszczać do publicznego wyrażania takiej krytyki. Jacques Maritain zauważył kiedyś nie bez słusznego odcienia drwiny, że wielu współczesnych chrześcijan traktuje wszelkie przyznawanie się do braków jako coś niestosownego. „Powiedzieć by można – dodaje – że obawiają się oni zaszkodzić apologetyce. Dawni Żydzi, a nawet mieszkańcy Niniwy nie robili takich ceremonii”. Święci minionych wieków jeszcze mniej. Przeczytajmy, przykładowo, sławny adres świętego Hieronima do papieża Damazego, diatryby świętego Bernarda przeciw złym pasterzom lub złorzeczenie świętej Katarzyny Sieneńskiej przeciw niektórym wysokim kościelnym dostojnikom: »O ludzie, nie – nie ludzie, ale raczej widzialne demony, jakże was zaślepia nieuporządkowana miłość, którą darzycie zepsucie ciała, przyjemności i blaski świata«.

Trzeba także uznać, że dzisiejsza sytuacja różni się od tego, co działo się w wiekach, które nazywamy chrześcijańskimi. Wtedy wszystko odbywało się, jeśli można tak powiedzieć, w rodzinie. Niereligijność nie czuwała w stałej gotowości, by zewsząd czerpać argumenty. Dzisiaj, kiedy Kościół jest ze wszystkich stron oskarżany, kiedy jest niezrozumiany i wyszydzany w swoim istnieniu, a nawet w swojej świętości, każdy katolik zobowiązany jest do zachowania szczególnej uwagi, by ktoś nie wykorzystał przeciw Kościołowi jego sądów wyrażanych z jak najlepszymi intencjami.

Trzeba zatem odróżnić świętą samokrytykę – choćby nawet przesadną lub niezręczną – od wszystkiego, co byłoby bezpłodną skargą i co wypływałoby z utraty bądź tylko ze zmniejszenia zaufania względem Kościoła.

W takiej sytuacji życie duchowe zaczyna słabnąć i skutkiem tego nie widzi się już rzeczy w ich prawdziwym świetle. Uważamy się za przenikliwych, a nie rozpoznajemy już tego, co zasadnicze. Nie umiemy już dostrzec świeżo kiełkujących, czasami tuż obok nas, pomysłów Ducha, zawsze podobnych do niego samego i zawsze nowych. Tysiącem dróg przenikać może zniechęcenie. To, co mogłoby owocować porywem, tylko paraliżuje. Kościół zaczyna być oglądany jakby z zewnątrz i osądzany. Modlitewna skarga przekształca się w całkowicie ludzkie narzekanie. Ten faryzejski odruch, będący rodzajem wewnętrznego odduchowienia, jeszcze nie ujawnionego, ale już zgubnego, kieruje na drogę, która może doprowadzić do apostazji”.

(Przepisałem krok po kroku z wydania: Henri de Lubac, Medytacje o Kościele, Wydawnictwo WAM, Kraków 1997)

 

 

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina