Nie cieszę się ze zwycięstwa naszych zachodnich sąsiadów. Też mam wrażenie, że znajduję się w mniejszości.
14.07.2014 20:12 GOSC.PL
Może obracam się w mało reprezentatywnym środowisku, ale kogo nie zapytam, każdy podczas meczu na Maracanie trzymał kciuki za Niemców. Ja nie. Pewnie na kozetce terapeuta wydobyłby ze mnie głębsze przyczyny tych preferencji. Ale myślę, że w przypadku finału mundialu nie chodziło o skojarzenia z Sienkiewiczem, Rymkiewiczem czy serialem o matkach i ojcach. Po prostu mam taką mało oryginalną przypadłość, że gdy nie grają nasi, zawsze kibicuję słabszym. Nie mogłem więc trzymać kciuków za Niemców.
Gary Lineker przedstawił kiedyś swoją słynną definicję futbolu - "gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a w końcu zawsze wygrywają Niemcy”. Na szczęście nie zawsze się ona sprawdza i na tym polega urok tego sportu, zwłaszcza w wersji na jedenastki narodowe. Mundial w Brazylii był wyjątkowo piękny, właśnie przez swoją nieprzewidywalność. Na dziesięć spotkań Anglicy i Włosi wygraliby pewnie z Kostaryką po dziewięć. Ale tu im się nie udało. Bo decydowały nie tylko umiejętności indywidualne, taktyka i wyrachowanie. Trzeba było zostawić na murawie serce, wyjść z siebie, zagrać jak w natchnieniu.
Piłka w wydaniu klubowym praktycznie nie stwarza już takich możliwości. Coś o tym wiemy. Liga Mistrzów jest tylko dla mistrzów, mundiale niekoniecznie. Dlatego do końca nie traciłem nadziei, że… nie wygrają Niemcy. Kibicowałem z całego serca Meksykowi, Kostaryce, Kolumbii, Belgom (najpiękniejszy mecz z USA). Z euforią podskakiwałem na kanapie, gdy Ayew i Gyan wbijali gole Manuelowi Neuerowi, który ma niewiele cech ludzkich. Jest w swej doskonałości bramkarskiej jak cyborg odlany z jednolitego stopu metalu, ścigający Arnolda Schwarzeneggera w "Terminatorze”. A jednak ambitnym piłkarzom Ghany udało się go pokonać - dwa razy! To raczej Niemcy mieli szczęście, że tamten mecz zremisowali. W finale też im go nie brakowało, bo Argentyna (choć męczyła się przez cały turniej) zagrała nieprawdopodobnie walecznie i była o włos od cudu. Mimo iż Messi nie był sobą, a Anioł Di Maria oglądał mecz z ławki.
Współczesny świat w wersji europejskiej jest dziś poukładany niczym Liga Mistrzów. Za groszem (czy raczej za euro) biega wiele krajów, a i tak wiadomo, że w ekonomicznej i politycznej rywalizacji zawsze wygrywają Niemcy. Piłka nożna podczas mistrzostw Europy czy świata jest taką namiastką globalnej rozgrywki, w której owe żelazne reguły mogą zostać odwrócone. Tu nawet biedni Grecy mogą okazać się mistrzem, dając swoim kibicom namiastkę nieba. I to im się udaje.
Tak więc w odróżnieniu od Stefana Sękowskiego nie kibicowałem i nie będę kibicował Niemcom. Nie podzielam też przekonania, że 11 października spuszczą oni "naszym kopaczom” łomot. Po pierwsze - nie takie cuda się już nad Wisłą zdarzały i liczę na kolejny (bom w tej kwestii niereformowalny). Po drugie - już bez cudów - takiej plamy jak Brazylia na pewno nie damy.
Piotr Legutko