Kilka dni temu zostały ogłoszone wyniki egzaminu dojrzałości. Co czwarty uczeń w Polsce nie zdał egzaminu z matematyki. Przez kraj przetacza się fala dyskusji, co jest przyczyną tej porażki edukacyjnej. Chciałabym i ja zająć stanowisko w tej sprawie.
Uczę matematyki w niezłym liceum. Jest nas w szkole cztery. Uczymy najtrudniejszego z obowiązkowych przedmiotów maturalnych. Nie mamy komfortu przygotowywania do egzaminu tylko niektórych. We cztery szykujemy do matury wszystkich, to jest blisko 600 uczniów. Tę samą grupę do egzaminu z języka angielskiego przygotowuje siedem osób. Nie mamy również komfortu prowadzenia zajęć w grupach. Gdybyśmy miały, wykonując tę samą pracę, otrzymywałybyśmy dwukrotnie wyższe wynagrodzenie. Tymczasem wszystkie lekcje prowadzimy w klasach liczących od 30 do 34 uczniów. Prawie nie mamy nadgodzin. Nasze jednocyfrowe dodatki motywacyjne – systematycznie zresztą obniżane – motywują nas średnio. Nasze miesięczne dochody to niecałe 3 tysiące na rękę. Nauczyciel wychowania fizycznego zarabia u nas półtora raza więcej.
Pomimo to staramy się bardzo rzetelnie przygotowywać do zajęć, jak najlepiej prowadzić lekcje, a uczniów oceniać sprawiedliwie. Na szczęście nasi uczniowie widzą to i doceniają. Żaden z uczniów nie jest dla nas jedynie nośnikiem subwencji oświatowej. To czyjeś dziecko – powierzone nam, abyśmy je wykształciły. W państwowej szkole i za społeczne pieniądze. Wszyscy, chcąc się dostać na studia – także humanistyczne, mają obowiązek zmierzyć się wcześniej na maturze z matematyką. Uczniów klas humanistycznych musimy nierzadko nauczyć wszystkiego od zera. Przypominam, że średni wynik tegorocznego egzaminu gimnazjalnego z matematyki to 47%.
Całymi popołudniami, wieczorami i w weekendy ślęczymy nad uczniowskimi pracami – sprawdzianami, kartkówkami, testami i zadaniami domowymi. Tylko w tym roku przeczytałam ich osobiście ponad 2200; moje młodsze i bardziej pracowite koleżanki jeszcze więcej, bo po około 3 tysiące. Bez dodatkowej gratyfikacji sprawdzamy także ewaluacyjne „testy na wejście” oraz próbne matury. W ostatnim roku szkolnym co trzeci maturzysta w naszym liceum wyszedł spod mojej ręki. Próbnych matur przeczytałam 90. Zajęło mi to trzy tygodnie. W tym czasie mój kolega germanista dostał do sprawdzenia jedną pracę.
Wszyscy oczekują od nas, że pracować będziemy jeszcze więcej – twórczo i z pasją; że w ramach tak zwanej „dziewiętnastej godziny” zorganizujemy fascynujące koła dla pasjonatów, a dla uczniów, którzy tego potrzebują (a takich jest około 30%) darmowe korepetycje. Wymuszane są na nas dobre oceny z przedmiotu – zarówno przez rodziców („Moje dziecko nigdy nie miało problemów z matematyką! Teraz ma problem z panią”), jak i przez dyrekcję (bo matematycy odstręczają rzekomo ewentualnych kandydatów).
Jesteśmy zmęczeni eskalacją oczekiwań i żądań. Pytam zatem:
Dlaczego nikt z naszych zwierzchników nie chce uznać, że wszyscy nauczyciele NIE mają tego samego zakresu obowiązków i tej samej odpowiedzialności? Dlaczego w martwym punkcie utknęły prace nad zróżnicowaniem nauczycielskiego pensum? Dlaczego rodzice uczniów nie zabiegają, aby ich dzieci uczyły się matematyki w mniejszych zespołach? Dlaczego nie przysługuje matematykom chociażby podział na grupy, do którego mają prawo językowcy? Dlaczego społeczeństwo nie chce zainwestować w skuteczne uczenie młodzieży matematyki?
Przecież młodzież to nasza przyszłość.
Bożena Szalewicz
nauczyciel dyplomowany, 34 lata stażu