No to jak, czytamy, czy z niesmakiem wyrzucamy do kosza?
05.07.2014 15:43 GOSC.PL
Wygląda na to, że czeka nas lato z taśmami. Ponieważ lista nagrywanych jest ponoć długa jak dzień lipcowy, pierwsze, naturalne pytanie przy okazji spotkania znajomych pełniących jakieś ważne funkcje państwowe brzmi: „czy przypadkiem nie zostałeś nagrany”. Zadałem takie pytanie jednemu z VIP-ów. Odpowiedział, wzruszając ramionami: „to nie ma większego znaczenia, bo wiem, co mówię podczas takich spotkań”.
Każdy prezes czy minister powinien móc tak o sobie powiedzieć. Transparentność władzy dokładnie na tym polega: nie mam nic do ukrycia. Jestem w równej mierze odpowiedzialny za swoje czyny, jak i słowa wypowiadane w miejscu publicznym. Dla urzędnika państwowego nie istnieje prywatność, gdy rzecz dotyczy spraw państwa. A jeśli przedmiotem rozmowy stają się sprawy wymagające poufności, toczy się ją według przewidzianego w takich wypadkach savoir vivere’u.
Warto powtarzać to niczym preambułę przed każdą kolejną publikacją nagrań. Bo nie chodzi nawet o to, że ich „bohaterowie” byli nieostrożni i zachowywali się tak, by najlepsza nawet ochrona kontrwywiadowcza nie miała szans ich przed podsłuchaniem ustrzec. Problem polega na tym, że zwyczajnie zawiedli publiczne zaufanie. I wcale nie dlatego, że dali się nagrać. A teraz brak im klasy, by to przyznać. Nie poprzez słowo „przepraszam”, ale zwyczajne w takich razach podanie się do dymisji.
Do tych, którzy mają zamiar po raz kolejny wyrazić swój niesmak z powodu publikacji prywatnych rozmów i ponownie wezwą do konsolidacji wokół rządu zaatakowanego przez zorganizowaną grupę przestępczą, zwracam się z uprzejmą prośbą o refleksję natury zasadniczej.
Otóż jeśli ktoś daje powody, by go szachować, sam jest sobie winien. A na posłańcu, który przynosi złe wiadomości, nie ma co odgrywać się za ich treść. Naiwnością jest sądzić, że gdyby „Wprost” skasował przysłane do redakcji pliki, byłoby po sprawie. Nawet tajne porozumienie w tej sprawie wszystkich oficjalnych mediów by nie pomogło. Żyjemy w drugiej dekadzie XXI wieku, gdy każdy może taką informację umieścić w domenie publicznej.
Już kilkanaście lat temu, w epoce „przedtwitterowej”, nie udało się ukryć przed Polakami zachowania prezydenta RP nad grobami w Katyniu (choć wielu „odpowiedzialnych” dziennikarzy bardzo się starało). Także zabiegi, by nie upubliczniać afery Rywina okazały się nieskuteczne. Minęła dekada i świat polityki stał się nieporównywalnie bardziej transparentny. Tylko że sami politycy nie wzięli tego pod uwagę.
Nagrania to współczesna polska rzeczywistość. Można oczywiście z niesmakiem odwracać się od niej, odmawiać czytania, słuchania i komentowania taśm. Tylko czy rzeczywistość stanie się od tego lepsza?
Piotr Legutko