Sposób, w jaki „Wprost” ujawnia nieprawidłowości na najwyższym szczeblu w państwie, godzi w dziennikarską etykę.
24.06.2014 15:30 GOSC.PL
Trudno zachować spokój, kiedy entą dobę z kolei media jak mantrę powtarzają te same strzępy (wyrwane z kontekstu, o zgrozo!) rozmów naszych ministrów. Nie chcę tu szafować ocenami, wyroków wydawać. Oceniać język czy polityczne relacje. Zrobi to jutro, mam nadzieję, Pan Premier (bez względu na polityczne sympatie nie ciosajmy kołków na jego głowie, bo sytuacji nie należy mu zazdrościć… Tak wyczekiwane przez wielu dymisje to nie tak prosta sprawa. Premier przecież nie może być marionetką dziennikarzy, to musimy zrozumieć).
Odkładam celowo na bok kwestię polityków. Bo w całym tym bałaganie, niestety, kilka przywar naszych polskich i dziennikarskich brzydko wypłynęło na wierzch.
Jeszcze niedawno w dobrym tonie było nie czytać cudzej korespondencji, nie podsłuchiwać. Dziś autorów afery podsłuchowej część Polaków wynosi na piedestały. Są tacy, którzy solidaryzują się z redakcją „Wprost”.
I to jest rzecz, w moim odczuciu, niebezpieczna. Bo po pierwsze, nie było tu żadnej próby zamachu na wolność słowa ze strony państwa. ABW miało pełne prawo domagać się nagrań, bo wchodzą tu w grę sprawy bezpieczeństwa narodowego (vide komentarz Andrzeja Grajewskiego „Kto zyskał?”), po wtóre zaistniało podejrzenie nielegalności nagrań. Taka jest zasada, że jeśli prokurator, i to generalny, gdziekolwiek decyduje się wejść, choćby do szpitala, to tam lekarz nie może zasłaniać się tajemnicą lekarską. Oddaje bez szemrania dokumentację. O ujawnieniu, bądź nie, szczegółów musi decydować tu sąd. Jedyne, co można zarzucić ABW w akcji we „Wprost”, to fakt, że była przeprowadzona nieudolnie.
Dodam, że wolność słowa cenię, że szanuję tych dziennikarzy, którzy dobrze ją rozumieją. A mamy w Polsce wielu takich, także tych, którzy za wolność słowa siedzieli za kratkami. Nie mylmy więc pojęć.
Druga rzecz to etyka dziennikarska. „Wprost” niestety rzuciło cień na nasze środowisko. Zmieszało nas z błotem. Tak właśnie uważam i jak słyszę w wielu komentarzach, nie jestem osamotniona w tym odczuciu.
Dobry dziennikarz zbiera materiały na drodze śledztwa dziennikarskiego, a nie na podstawie nagrań z podsłuchów i to, jak się okazuje, nielegalnie otrzymanych (zasada: cel nie uświęca środków!).
Po wtóre, nawet jeśli jako dziennikarz wchodzę w posiadanie podobnych materiałów, to nie drukuję ich hurtem, zaślepiona wizją sprzedaży całego nakładu pisma. Naczelny „Wprost” utrzymuje, że wszystko to zrobił „dla dobra interesu publicznego”. Śmiem wątpić. Kiedy rzuca błotem w Kościół i papieża (a ta redakcja robi to nagminnie), ujawnia kolejne afery pedofilskie z udziałem księży, których notabene potem się uniewinnia w wielu przypadkach, to też dla dobra Kościoła?
Czy w interesie Polski było, by Amerykanie usłyszeli te, a nie inne opinie o zawartym z nimi sojuszu? Gdzie tu nasze dobro? W dymisji Radosława Sikorskiego? Wątpię. Obawiam się, że w chwili publikacji tych nagrań na Kremlu korki od szampana puściły… Czy o to chodziło? Czemu służy rozciąganie w czasie i publikacja kolejnych strzępów podsłuchów? Obawiam się, że jedynie destabilizacji kraju. I nie mają tu znaczenia moje, czy innych polityczne sympatie. Tu chodzi o nasz wizerunek i bezpieczeństwo.
Czy jako dziennikarze nie powinniśmy więc, zamiast się solidaryzować, zbojkotować takie postępowanie „Wprost”?
Joanna Bątkiewcz Brożek