Nowy numer 17/2024 Archiwum

Kto zyskał?

Rosjanie zacierają ręce po kolejnej odsłonie afery taśmowej.

Publikacja taśm z wynurzeniami min. Radosława Sikorskiego na temat naszych sojuszników wywoła skandal, nie tylko w polskiej polityce. Oderwijmy się na chwilę od polskiego piekiełka, aby w szerszym kontekście zobaczyć to, czego właśnie jesteśmy świadkami. Nagrania Sikorskiego pojawiło się w momencie szczególnie ważnym, ale nie z punktu widzenia polskiej polityki wewnętrznej. Gdyby punktem odniesienia były sprawy krajowe, nagrania zostałyby opublikowane przed wyborami do parlamentu europejskiego, przesądzając o porażce Platformy. Na obecnym kryzysie zyskuje PiS, ale nie na tyle, aby samodzielnie rządzić. Organizatorowi przedsięwzięcia podsłuchowego nie chodziło więc o sprawy wewnętrzne. W tym zakresie swą nieudolnością i brakiem konsekwencji rząd Tuska skutecznie, bez afery podsłuchowej, zmierza do klęski w najbliższych wyborach.

Podstawowym punktem odniesienia całej afery, moim zdaniem, są kwestie międzynarodowe. Sienkiewicz, Belka i Nowak zostali nam zaserwowani na deser, aby rozmyć prawdziwy cel tej operacji, czyli uderzenie w Sikorskiego oraz pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Zwracam uwagę, że taśma z rozmową Sikorskiego pojawiła się w newralgicznym momencie kryzysu ukraińskiego. W ciągu najbliższych dni rozstrzygnie się, czy pełzająca wojna zamieni się w regularną rosyjską agresję na Ukrainę.

Mam duże zastrzeżenia wobec polityki realizowanej przez Sikorskiego, zwłaszcza w kontekście roli, jaką jego resort odegrał w przygotowaniach do wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w kwietniu 2010 r. Także późniejsze działania Sikorskiego w kwestii wyjaśnienia przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem były niekonsekwentne, bojaźliwe i nieskuteczne. Irytujące było wielokrotnie jego besserwisserstwo oraz zaciekłe atakowanie opozycji bez względu na to, co mówiła i robiła. Jednocześnie nie ulega dla mnie wątpliwości, że Sikorski jest w tej chwili jedynym ministrem spraw zagranicznych w Unii Europejskiej, który rozumie naturę wydarzeń na Ukrainie i próbował budować front solidarności w obronie suwerenności i terytorialnej integracji naszego najważniejszego partnera na Wschodzie. Ujawnienie jego rozmowy z min. Rostowskim oznacza koniec jego międzynarodowej kariery, a także poważne kłopoty na scenie krajowej. Być może nawet zmuszony będzie podać się do dymisji. Z pewnością możliwości jego działania na arenie międzynarodowej zostały obecnie sprowadzone do zera. Także jego ewentualnego następcy, który przez dłuższy czas nie będzie mógł skutecznie reagować na wydarzenia na Wschodzie.

Przekładając to na język międzynarodowej praktyki, kompromitacja polskiego ministra spraw zagranicznych oznacza radykalne osłabienie Ukrainy w starciu z Rosją. Ma to miejsce w momencie, kiedy separatyści odrzucili propozycje pokojowe, zaś Rosja koncentruje swoje wojska przy ukraińskiej granicy, którą codziennie przekraczają jednostki „ochotników”, wspierane ciężkim sprzętem. Dodam, że rosyjski Internet kipi nienawiścią do „faszystów” z Kijowa i wezwaniami do akcji zbrojnej w obronie zagrożonych rodaków we Wschodniej Ukrainie. Przypomnę, że wkrótce ma zebrać się szczyt Unii w sprawie polityki energetycznej, który miał przygotować projekt działań wspierających Ukrainę oraz szukający alternatywnych rozwiązań wobec uzależnień od Rosji. Teraz nikt tam nie będzie słuchał argumentów polskiego premiera, którego minister tak niefrasobliwie gaworzył na temat Amerykanów, naszego najważniejszego sojusznika w rozgrywce z Rosją.

Jeśli polskie medium w takim momencie publikuje taśmy kompromitujące naszą dyplomację, to oznacza, że jego kierownictwo zupełnie lekceważy polską rację stanu. Istniało bowiem szereg innych możliwości, nie narażających interesów państwa, aby podsłuchany materiał stał się przedmiotem dochodzenia zarówno w wymiarze politycznym, jak i prawnokarnym. Dlatego bardzo bym uważał z wyrazami solidarności z dziennikarzami „Wprost”. Łatwo bowiem można się znaleźć w kręgu, który Włodzimierz Lenin z właściwą sobie dosadnością i celnością nazywał „użytecznymi idiotami”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Andrzej Grajewski

Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”

Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.

Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego