Oczywiście inne ciężkie grzechy poleciały lawinowo. Ale ja nie chciałam być takim człowiekiem i codziennie się modliłam, bo Bóg był i jest mi bliski mimo wszystko. Było coraz gorzej. Gdy chodziłam do kościoła, dopadała mnie dziwna słabość i jakieś wewnętrzne głosy, bym stamtąd wyszła. Czułam, że jest źle. Któregoś dnia pomyślałam, że nie mam sensu się modlić komuś takiemu jak ja, że nie jestem tego godna.
Tamtej nocy stało się coś dziwnego - miałam sen w którym o moją duszę bił się anioł z diabłem i mój anioł przegrywał. Obudziłam się z przerażeniem i zaczęłam odmawiać różaniec. Zrozumiałam, że nie można się poddawać ale bałam się iść od spowiedzi (bodajże pierwszy raz od 1,5 roku). Jednak czułam się bardzo nieszczęśliwa i zniewolona, i dostałam natchnienie, by powiedzieć Bogu jakoś tak: "Ja nie mam odwagi iść do spowiedzi ale proszę, Ty mnie zaprowadź". I o dziwo w kościele wszystkie lęki odeszły i trafiłam na dobrego spowiednika. Od tamtej pory Bóg pomógł mi zerwać z notorycznym piciem i myślę, że dojrzałam duchowo i napełnia mnie Duch Święty.
Jeśli macie jakiś problem, z którym sobie nie radzicie, powierzcie go Bogu, a on wam pomoże!!
Myślę, że bardzo ważną nauką, jaką wyciągnęłam z mojej sytuacji, jest to, by nie być letnim chrześcijaninem, który "od czasu do czasu pozwala sobie na grzechy". Trzeba radykalnie powiedzieć nawet lekkim grzechom NIE - i tylko wtedy jest się wolnym i szczęśliwym, a Pan Bóg prowadzi przez życie ścieżkami bogatymi w dzieła miłości.
Pragnę podzielić się jeszcze mniej spektakularnymi świadectwami, a jednak bardzo dla mnie ważnymi. O opiece Bożej. Gdy byłam bardzo mała chyba pierwszy raz zasiadaliśmy z rodziną do wykwintnej kolacji razem - dla mnie było to bardzo wspaniałe wydarzenie, bo zazwyczaj tato z nami nie jadał. Jednak ja czułam niepokój, w pewnym momencie wyszłam na korytarz do łazienki i zobaczyłam palące się drzwi od piwnicy i oczywiście pobiegłam do rodziców. Sęk w tym, że w tej piwnicy mieliśmy butlę gazową, a ogień już jej dosięgał, więc tato w ostatniej chwili zdążył z resztą rodziny ugasić pożar. Niedługo przed tym wydarzeniem dziadek umieścił tam znak obrazu z miłosiernym Jezusem. Jestem pewna, że to cud i Bóg posłużył się mną, by ocalić całą rodzinę, za co bardzo Mu dziękuję.
O opiece Anioła stróża.
Zacznę od tego, że jestem zamyśloną osobą bujającą w obłokach i gdy byłam dzieckiem, idąc gdzieś ulicą, mnóstwo razy uderzałam w słup głową, a gdy przechodziłam przez pasy, nieszczególnie zwracałam uwagę na auta, które mogły nadjechać. Naprawdę bardzo wiele razy kilka kroków dzieliło mnie od skończenia pod kołami i głęboko wierzę, że to jego opieka na pewno pomaga mi w niezliczonych momentach, szkoda, że nie potrafię tego dostrzec.
Ale były też inne sytuacje. Niedawno stałam w kolejce z papierami na studia i totalnie nie wiedziałam, z jakimi gdzie iść, ale myślałam, że stoję w dobrej kolejce, bo tak robiła większość osób. Z nikim nie rozmawiałam, bo chciałam powtarzać teorię na prawo jazdy, inni też się raczej nie komunikowali ani nie znali. Dodam, że nikogo nie znałam, a kolejka była baaardzo długa i musiałabym czekać nawet parę godzin. W pewnym momencie wyszła z sekretariatu obca dziewczyna z mamą i zmierzały prosto ku mnie, jakby wszystko inne ich nie obchodziło i powiedziały mi bez żadnych powitań, że mam wziąć jakiś papier i pójść do innego pokoju, a nie stać w tamtej kolejce. Byłam oszołomiona, powiedziałam ok, dziękuję - i odeszły. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego akurat do mnie, skąd wiedziały, o mojej sytuacji, że może mi brakować jakiegoś papierka. Ponadto rzuciła mi się w oczy jakaś taka dobroć ich oczu i jakby uduchowienie. Poszłam więc, ale z szoku zapomniałam, gdzie miał być tamten pokój. Przemierzając korytarz pełen ludzi, znowu mnie znalazły, niby przez przypadek i skierowały dalej. Na studia się dostałam, ale ich już nigdy nie zobaczyłam. Dodam, że pod pokojem, do którego mnie skierowały, poznałam koleżankę, która później pomogła odnaleźć mi się w obcym mieście i na studiach - bez niej pewnie bym sobie nie poradziła, oraz stałam w kolejce znacznie krócej. A kto wie, może ten zaoszczędzony czas był na coś Bogu potrzebny?...
Innym razem doświadczyłam kolejnego - dla mnie na 100% cudownego przeżycia. A mianowicie podczas egzaminów na prawo jazdy. Jak wiadomo wiąże się on z kosztami, a więc stresuje wyjątkowo. Jadąc na egzamin teoretyczny modliłyśmy się z mamą. Ona jako kierowca nie znała drogi, ale wydawało mi się, że ja ją znam. Oczywiście było inaczej. Najpierw korki, a potem kulminacja stresu, bo byłam prawie spóźniona, bałam się samego egzaminu, a mama wydzierała się na mnie, że przez moją ignorancję pieniądze przepadną :/ Przemierzałyśmy ulicę, a do egzaminu zostało jakieś 5 minut. Dodam, że byłam i tak już spóźniona, bo na salę wchodzi się 15 min. przed egzaminem. W pewnym sensie się poddałyśmy. Stres mi opadł, a powstał smutek, a mamie rozszarpane nerwy. Powiedziała: trudno wracamy do domu. 8.59 - minuta do egzaminu i nagle ja dostrzegam drogę do ośrodka. Więc myślę "a co! może mnie wpuszczą" I o dziwo jakoś się udało. Wg mnie Bóg wie, że stres mnie wyniszcza i na ten egzamin przemienił go w radosny entuzjazm, bo wypełniając zadania, śmiałam się pod nosem z tej ciekawej sytuacji - oczywiście zdałam. Ale na praktycznym jeszcze spektakularnej Bóg zamienił mój stres w radosny entuzjazm i tak właściwie ufność w jego opatrzność w każdej życiowej sytuacji. Zaczęło się od tego, że to miało być już moje 6 podejście. Tyle pieniędzy rodziców w błoto - czułam straszny nóż przy gardle :< Stres był nie do opisania, więc pomyślałam, że się pomodlę, ale nie tak po prostu odklepię, tylko odprawię taką modlitwę, by Bóg ją zauważył. W związku z tym na poczekaniu zaczęłam śpiewać wymyślane automatycznie piosenki i tańczyć z niezwykłą dla mnie ekspresywnością. Teksty wymyślałam na poczekaniu, ale były o tym, że przecież On wszystko może, to co to dla Niego pomóc mi zdać prawo jazdy itp. I uwaga uwaga - rano wstałam i się spakowałam. Musiałam wziąć okulary, bo mam wadę wzroku. Położyłam je na siedzeniu w aucie delikatnie, absolutnie nic nie wskazywało, że mogą się zepsuć - działały bez szwanku. Ale gdy dojechałyśmy pod ośrodek (ja oczywiście roztrzęsiona ze stresu), otwieram drzwi, patrzę, a tu odpadł jeden nausznik od okularów! A przecież całą drogę nikt go nie dotykał.. Do egzaminu jakoś 10 min., a my z mamą w panikę, bo bez okularów by mnie nie dopuścili. A więc pobiegłyśmy do środka szukać po ludziach, czy ktoś nie ma kropelki. Czas uciekał, a oczywiście ludzie nie mieli. W pewnym momencie pani ze sklepiku mówi, że ma i ją nam podała - uff. No to mama kapnęła kropelkę i przylepiła, a ja ubrałam na nos i dociskałam, by się nie rozlepiły podczas jazdy. Parę minut do egzaminu, a klej nie zastygał, poza tym spotkałam koleżankę i zaczęłyśmy rozmawiać, i śmiać się z mojej sytuacji - zupełnie mnie to rozluźniło :) Ale to nie koniec przygód, bo chwilkę przed wejściem zorientowałam się, że nie tylko okulary się skleiły, ale także mój palec i włosy do nich! Nie było czasu na rozczulanie się, mama brutalnie rozdzieliła mój palec od okularów. Na włosy nie było czasu, bo już musiałam odejść. Oczywiście stres przeszedł na dalszy plan, bo ja śmiałam się pod nosem z tego, co będzie, jeśli palec przyklei mi się do kierownicy, bo nie był do końca suchy. Dodam, że był to 1 dzień zimy, a ja w śniegu nigdy nie jeździłam. I gdy dotarłam do auta, najfajniejszy z prezentów tamtego dnia - po raz pierwszy egzaminator ciepło i po ludzku powiedział "Nie martw się, będzie dobrze, na pewno zdasz". Stresik odleciał do dalekich krajów, a ta jazda była świetna i wesoła - zdałam z niemałą pomocą egzaminatora! Nie wierzę, że te perypetie to był przypadek :) Lubię gdy Bóg pomaga mi w taki wesoły sposób.
PS Proszę o modlitwę za moje rodzeństwo Bogu wiadome, które odeszło od Kościoła.