Gdy Jan Paweł II umierał, powietrze gęstniało od Ducha Świętego.
02.04.2014 13:20 GOSC.PL
Dobrze pamiętam 2 kwietnia dziewięć lat temu. Rano byłem na zakupach na targu i zdziwiło mnie, że ludzie tam mówią o Janie Pawle II. Że chory, ale może jeszcze nie umrze, że trzeba się modlić, że to nadzwyczajny człowiek, że Polsce już się nic tak wielkiego nie przytrafi.
Targ to jednak nie było miejsce, w którym się takie rzeczy słyszało. Różne rzeczy się już działy, ale nigdy nie było tak, żeby wszyscy o tym gadali. A tu normalnie wszyscy! Jeden temat, obojętnie kto z kim gadał, sprzedawcy czy kupujący, starzy czy młodzi, eleganci czy menele – wszyscy o papieżu (no, czasem z konieczności wspominali też coś o marchewce, kartoflach czy innych bananach). To było w powietrzu, które jakby gęstniało od Ducha Świętego.
Była pierwsza sobota, wigilia Niedzieli Miłosierdzia Bożego. – Odejdzie dziś wieczorem albo jutro – prognozowali niektórzy, świadomi faktu, że Bóg lubi symbole. Wielu świętych przechodziło do nieba w dniu dla nich szczególnie ważnym i znaczącym, a świętość Jana Pawła II była oczywista. I to on wprowadził do Kościoła święto Miłosierdzia Bożego i wyniósł na ołtarze „sekretarkę miłosierdzia” św. Faustynę Kowalską. Układanka zaczynała być czytelna. To był komunikat z nieba o tym, jak ważne jest dla ludzkości przesłanie Bożego miłosierdzia.
Tamta sobota to był dzień przestawiania się Polski na tryb nadzwyczajny. W mediach coraz mniej było zwykłych wiadomości. Ramówki poszły w kąt. Zdjęcia z Watykanu, relacje z Watykanu, komentarze z Watykanu, przed kamerami habity, koloratki.
Wieczorem wiadomo już było, że to długo nie potrwa. Na Placu Świętego Piotra tłumy. I relacje z pokoju, w którym leżał papież. O 21.37 na ekranie w programie TVP pojawiła się świeca. To już…
Właściwie to wtedy dopiero się zaczęło. Nadchodzący tydzień był czasem, jakiego nie znał współczesny świat – a wcześniejszy chyba też nie. No bo jak to tak, żeby wszędzie wszyscy cały czas tylko o papieżu? I to zmarłym? A jednak tak naprawdę było. Człowiek cały czas chodził wzruszony, z głową pełną myśli o sprawach duchowych. Prawie nie było samochodu, na którym nie powiewałyby biało-żółte i czarne wstążki. Polacy z dnia na dzień rzucili wszystko i ustawili się w najdłuższej kolejce świata, aby móc pożegnać Zmarłego. Kolejki też ustawiły się przed konfesjonałami. Skopiowałem wtedy jeden z wielu typowych wpisów internautów na Onecie. Pisała „Anka”: „Help! Ludzie, chcę iść do spowiedzi, czy wiecie, gdzie warto się udać w Krakowie w tej sprawie? Mam wielką ochotę i potrzebę, ale boję się, że mnie zbędzie jakiś ksiądz, a ja chcę w intencji Jana Pawła II komunię przyjąć!!!”.
W normalnych warunkach odpowiedzieliby jej tylko szydercy. Ale w tamtym tygodniu wszystko było inaczej. Dziewczynie odpowiedziały 62 osoby, a każda odpowiedź w rodzaju:„U dominikanów – cudowni spowiednicy”, „Franciszkanie są najlepsi”, „Jezuici na Kopernika, gorąco polecam”, „Kapucyni są świetni”, „Ja Cię mogę wyspowiadać – ks. Krzysztof”.
Był wielki płacz. W gardle stale coś drapało. Jestem przekonany, że to Duch Święty przyszedł wtedy z powszechnym darem łez. Coś się oczyszczało, pękały skorupy serc, ludzie się jednali, nawracali.
A potem pogrzeb wśród wichru, który spadł ni stąd ni zowąd na Plac Świętego Piotra, rozwiał czerwone ornaty kardynałów i przewertował karty leżącego na trumnie ewangeliarza, aby go na koniec zamknąć.
Mówią malkontenci, że to był tylko taki zryw, a potem wszystko wróciło do normy. Że „narodowe rekolekcje” zostały zmarnowane, że nie ma „pokolenia JPII”.
A ja pytam: kto tak ma, że jego wielkie chwile trwają w takim nasileniu, jak „wtedy”? Który małżonek przeżywa małżeństwo jak w dniu ślubu? Który ksiądz żyje kapłaństwem jak w dniu prymicji? Wielkie dni zawsze się kończą i zaczyna się normalne życie, ale bez nich to życie nie byłoby normalne.
Jest pokolenie JPII. Wszyscy nim jesteśmy. A w jakim stopniu – to się okaże dopiero z tamtej strony. A że w ogromnym stopniu – nie mam wątpliwości.
Franciszek Kucharczak