Jezuita o. Grzegorz Kramer zaproponował, że adoptuje dziecko, którego feministka Katarzyna Bratkowska chce się pozbyć poprzez aborcję. Ta jednak zbyła jego propozycję.
(przeczytaj: Jezuita adoptuje dziecko proaborcjonistki?)
- Doceniam poświęcenie tego pana. To bardzo konkretna propozycja. Ale już prawdziwym heroizmem byłaby propozycja ożenienia się ze mną. Temu mógłby nie podołać, co więcej - ja szczerze wierzę, że on mówi poważnie. Zaproponował rozwiązanie problemu, z czym kobiety zazwyczaj się nie spotykają. Zwykle słyszą tylko hasło: "jak nie, to oddaj do adopcji", co skądinąd nie jest takie proste - prawo adopcyjne w Polsce działa na niekorzyść dzieci, proces trwa zbyt długo, nie można malucha odebrać ze szpitala i zabrać do domu. Tego akurat jezuita nie wziął pod uwagę. Ale przynajmniej intencje miał dobre - powiedziała Bratkowska Onetowi.
- Niestety jednak on (o. Kramer) nie ma pojęcia o procesie ciąży. Wydaje mu się, że to jedynie kwestia dziesięciu miesięcy, że wystarczy donosić i oddać. To tak nie wygląda. Rzeczywiście, czasami ciąża i poród przebiegają bez żadnych problemów, zawsze jednak jest to bardzo duży koszt dla organizmu, naprawdę bardzo duży. Znam też niestety przypadki kobiet, które przez lata nie mogły dojść do siebie. Jedna z moich przyjaciółek do tej pory jest w stanie zupełnego biologicznego wyniszczenia. A urodziła 16 lat temu - opowiada Bratkowska.
Jej zdaniem, za propozycją o. Kramera kryje się spora dawka arogancji. Mówi: - Wyobrażam sobie sytuację: moja przyjaciółka jest w ciąży, która ją wyniszcza. I nagle mówię jej: "słuchaj, przemyślałam sprawę, zaadoptuję twoje dziecko". I zakładam, że to rozwiąże jej problem. I jeszcze jej mówię: to przecież jest dziecko!
Bratkowska oświadczyła też, że ma w sobie „potężny sprzeciw wobec mówienia przez kogokolwiek poza matką o tym, że od początku ciąży mamy do czynienia z dzieckiem”. - Tak wolno mówić tylko kobiecie w ciąży - jeśli czynią to inni, narzucają jej swoje emocje, uznają, że to, co ona czuje jest mniej ważne i że powinna przejąć ich uczucia - uważa feministka.
- Zakonnik, który napisał do mnie list, nie bierze pod uwagę, że sam proces ciąży może przekraczać czyjeś możliwości poświęcenia - ocenia Bratkowska.
Według niej, propozycja o. Grzegorza „byłaby pomocna dla kobiet, które przerwanie ciąży uznają za coś bardzo złego, więc chciałyby urodzić, a później przekazać komuś odpowiedzialność za wychowanie dziecka. I to, muszę powiedzieć, warto docenić. Ale już prawdziwym heroizmem byłaby propozycja ożenienia się ze mną. Temu mógłby nie podołać - dodała.
W rozmowie z gazeta.pl Bratkowska określiła swe słowa na temat ciąży i planowanej aborcji jako "sarkazm". Uchyliła się od odpowiedzi na pytanie, czy to był tylko sarkazm, czy też naprawdę jest w ciąży.
Oto finał tej rozmowy:
Pani Katarzyno, jest pani w ciąży?
[cisza - red.] - Pyta pan o fakt biologiczny czy akt polityczny?
O akcie politycznym już wiem, pytam o fakt biologiczny.
- Mówiłam już, że nie ma żadnej różnicy, bo to nie jest rozmowa na poziomie tabloidu. Tu nie chodzi o moje prywatne zwierzenia. Bez względu, jaki jest mój stan biologiczny, to był manifest polityczny. Dlaczego wszyscy chcą to wiedzieć?
Bo powiedziała pani publicznie, że tak jest...
- W określonym kontekście. W poważnym programie, w którym toczyła się debata polityczna. To był tylko akt polityczny, a nie zwierzenie prywatne. Wierzę w wartość, którą jest niepodległość kobiety. Biorąc pod uwagę szacunkowe dane o aborcji w Polsce, około 400 kobiet dziennie przerywa ciążę. Tutaj chodzi właśnie o nie.
jdud /onet.pl