Wśród szybko rozwijającej się indyjskiej klasy średniej rośnie zapotrzebowanie na służących. Najchętniej zatrudnia się dzieci, bo są tańsze w utrzymaniu i posłuszne. Często traktowane są jak niewolnicy, wręcz torturowane, a ich zarobki trafiają do pośredników.
Ostry dyżur delhijskiego szpitala publicznego Safdarjung jest zawsze oblegany przez tłum ludzi. Co chwilę podjeżdżają karetki, prywatne samochody blokują wejście, a oczekujący, lżej ranni pacjenci czekają pod drzewami naprzeciwko wejścia. Chaos potęguje kłębowisko dziennikarzy największych gazet, wozy transmisyjne, reporterzy telewizyjni i zastępy policji.
"Kiedy przywieźliśmy tu dziewczynę, była w strasznym stanie" - opowiada PAP Rishi Kant z organizacji Shakti Vahini, która walczy ze współczesnym niewolnictwem w Indiach. Razem z policją zorganizował akcję uwolnienia służącej z domu Vandany Dhir, dyrektorki działu komunikacji na południową Azję we francuskiej firmie Alstom.
"Uratowana dziewczyna miała otwarte, zaropiałe rany głowy, w których zalęgły się robaki. Mówi, że pani domu przypalała ją gorącą patelnią, wyrywała paznokcie i zmuszała do picia własnej uryny" - mówi Rishi dodając, że tortury powtarzały się codziennie, niemal od momentu, gdy pięć miesięcy wcześniej, kilkunastoletnia dziewczyna z wioski Sahebgandż w Dźharkhandzie, została zatrudniona w domu Vandany Dhir.
Prawnicy oskarżonej twierdzili w sądzie, że służąca kłamie i po prostu przewróciła się w łazience. Rany cięte tłumaczyli niezrównoważeniem psychicznym dziewczyny, która się okaleczała. "Doszło do tego, że zostaliśmy oskarżeni przez adwokata pani Dhir o manipulowanie zeznaniami ofiary. Że uczymy ją, co ma mówić, by pogrążyć oskarżoną" - oburza się Ravi Kant, który jest znanym prawnikiem w Sądzie Najwyższym i opiekuje się sprawami uwolnionych służących.
Działacze organizacji Shakti Vahini przez kilka dni praktycznie mieszkali w szpitalu. Najpierw musieli walczyć o to, by dziewczyna została w ogóle tam przyjęta, bo lekarze jak najszybciej chcieli pozbyć się kontrowersyjnej pacjentki. "Gdy w końcu przyjęto ją na oddział, zaraz pojawili się tu dziwni ludzie, którzy prawdopodobnie zamierzali zastraszyć służącą" - opowiada Rishi. "Potem zazwyczaj są próby przekupstwa, a jak w końcu sprawa ląduje w sądach, to może ciągnąć się latami" - dodaje Ravi.
Nad sprawami służących pracuje cały zespół z Shakti Vahini. Niepozorny, niski trzydziestokilkuletni Subir Roy z Bengalu prowadzi śledztwa. "Mam siatkę kontaktów w Delhi i na północy Indii, szczególnie w stanach Dźharkhand i w Zachodnim Bengalu. Najczęściej to właśnie z tych regionów służące trafiają do bogatych domów w Delhi" - tłumaczy Roy w rozmowie z PAP. "To rodziny szukają swoich dzieci, które nagle zniknęły z domu" - podkreśla. Drugim źródłem są anonimowe informacje sąsiadów. "Tak było w przypadku służącej w domu Vandany Dhir. Sąsiedzi nie mogli już znieść krzyków torturowanej dziewczyny, ale i tak trwało to kilka miesięcy" - dodaje.
Następnie organizacja musi przekonać policję do podjęcia działań, co jest szczególnie trudne, jeśli akcja odbywa się w bogatej dzielnicy. "Dlatego współpracujemy z Krajową Komisją Praw Człowieka i mediami" - zaznacza Rishi, który odpowiada za tę cześć operacji. W organizacji jest też osoba odpowiedzialna za psychologiczną opiekę nad ofiarami, a Ravi Kant dba o to, żeby zeznania świadków i uwolnionych odbyły się zgodnie z procedurami i nie zostały podważone w sądzie. "Równie ważne są jednak akcje informacyjne, zmiana mentalności klasy średniej, która nie widzi nic złego w posiadania nieletnich służących" - podkreśla.
Sprawa kilkunastoletniej dziewczyny z Sahebgandż torturowanej w ekskluzywnej dzielnicy Delhi Vasant Kunj nie jest wyjątkiem. Równie głośne był przypadek pary lekarzy, którzy zamknęli 13-letnią służącą w domu bez dostępu do jedzenia i wybrali się na urlop do Tajlandii. Bliźniaczo podobna sprawa z bieżącego roku dotyczy stewardesy Air India, która znęcała się nad służącą, a następnie wyleciała w rejs do Australii. W tym czasie 12-letnia dziewczyna uciekła. Obecnie trwa również śledztwo w sprawie śmierci służącej w domu parlamentarzysty w Delhi. Zdaniem policji dziewczyna zmarła na skutek tortur.
Zdaniem Jyotsny Khatry, dokumentalistki, która specjalizuje się w temacie współczesnego niewolnictwa, klasa średnia wciąż wmawia sobie, że robi coś dobrego, bo daje pracę biednej części społeczeństwa. "Tymczasem działają tu zwykłe zasady popytu i podaży. W Delhi jest ogromne zapotrzebowanie na służących i nikogo nie interesuje, czy są to jeszcze dzieci, czy aby nie powinny chodzić do szkoły. Ważne, żeby były tanie" - tłumaczy PAP Khatra. Jej zdaniem popyt jest tak duży, że agencje pracy szukają kilkunastolatków daleko od Delhi, w biedniejszych regionach kraju.
Podczas prawie dwóch lat pracy nad dokumentem "Synowie i córki", który został pokazany w jednej z największych stacji informacyjnych w Indiach, Khatra odkryła, że wiele służących pracuje za darmo. "Pensja nieletniej służącej, a przecież praca nieletnich i tak jest niezgodna z prawem, niemal zawsze trafia do pośrednika, czyli agencji pracy. Pracodawcy zupełnie nie interesuje, czy ich służąca rzeczywiście dostaje te pieniądze" - tłumaczy dodając, że to świetny układ zarówno dla agencji jak i pracodawców. "Dziecko łatwiej zmusić do niewolniczej pracy niż dorosłego. Łatwiej złamać i wymusić posłuszeństwo" - podkreśla.