Wielu ludzi, pragnących się nawrócić, zniechęca się po kilku nieudanych próbach i w rezultacie coraz bardziej oddala się od Boga. Często też wierni, a nawet sami księża, nie doceniają siły kazania i wielkiej mocy, jaką mogą mieć słowa kapłana, a niekiedy jedno zdanie może zmienić czyjeś całe życie.
Chciałabym opowiedzieć historię mojego nawrócenia, pokazującą, jak Pan Bóg czasem dziwnie układa wydarzenia w naszym życiu, aby nam pomóc, aby dać nam kolejną szansę i jak niespodziewanie może zadziałać w naszym życiu, jeżeli tylko trochę uchylimy mu drzwi do naszego serca.
Ja powróciłam do Pana Boga po dziesięciu długich latach, które przeżyłam z dala od Niego i od Kościoła. Ta łaska spadła na mnie jak przysłowiowy grom
z jasnego nieba i to w najmniej spodziewanym, aczkolwiek bardzo symbolicznym, momencie.
W ciągu tych dziesięciu lat Pan Bóg trzykrotnie dawał mi sposobność powrotu do Niego poprzez sakrament pokuty: w 2005 roku, gdy poszłam do spowiedzi pod wpływem śmierci papieża Jana Pawła II, w 2009 roku przy okazji spowiedzi przedślubnej i w 2011 roku, gdy przystąpiłam do spowiedzi, by zostać matką chrzestną. Każdą z tych szans zaprzepaściłam. Oczekiwałam bowiem, że po spowiedzi, bez żadnych wysiłków i starań, moje serce nagle się zmieni, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ponieważ nic takiego się nie działo, do kolejnej spowiedzi już nie przystępowałam i wracałam do mojego starego życia.
Między Bożym Narodzeniem 2011 roku i Wielkanocą 2012 roku dosięgłam mojego „religijnego dna”. Myślę, że stało się to po to, abym miała się od czego odbić. W tym okresie przestałam się zupełnie modlić, nie chodziłam na Msze (pierwszy raz po Bożym Narodzeniu pojawiłam się w kościele dopiero w Niedzielę Palmową). Dlatego do dziś nie mogę pojąć, jak to się stało, że otrzymałam tak ogromną łaskę, o którą nawet nie prosiłam, o którą się nie modliłam. Gdzieś w głębi serca chciałam wrócić do Boga, przystępując bowiem do każdej z wcześniej wspomnianych spowiedzi, miałam nadzieję, że się nawrócę, ale w momencie, gdy dostałam tę łaskę, tak naprawdę nie robiłam nic, by tak się stało, w żaden sposób sobie na nią nie zasłużyłam.
Moje życie odmieniło się w Wielkanoc 2012 roku. Wraz z Chrystusem ja „zmartwychwstałam”. Dostałam „nowe życie”, za które jestem bardzo wdzięczna Panu Bogu, a także księdzu, za pośrednictwem którego Bóg udzielił mi tej łaski.
Tym kapłanem jest ks. Marek, którego Pan Bóg, począwszy od 2009 roku, wielokrotnie stawiał na mojej drodze. Po raz pierwszy zetknęłam się z nim podczas spisywania protokołu przedślubnego. Zadał mi wtedy kilka trudnych pytań, powiedział parę niewygodnych rzeczy na temat mojego dotychczasowego życia (przed ślubem mieszkałam razem z moim przyszłym mężem), jednak zrobił to w sposób bardzo delikatny i kulturalny. Dał mi też kontakt do siebie i polecił się, jeśli miałabym ochotę porozmawiać. Potem ks. Marek udzielał nam ślubu, a w ciągu następnych trzech lat kilkakrotnie po Mszy podchodził do mnie i mojego męża (czasem zdarzało nam się pójść do kościoła), by tak po przyjacielsku, nic nawet nie wspominając o Bogu, spytać się co u nas słychać, przez co (dla mnie wtedy niezauważenie) budował fundament pod moje nawrócenie. Jednak jego starania „przyciągnięcia” mnie do Pana Boga, miały dopiero później przynieść rezultaty. Ten okres nazwałabym „czasem siewu”. Na „czas zbiorów” trzeba było jeszcze poczekać…
Jak już wcześniej wspomniałam, Pan Bóg udzielił mi łaski nawrócenia niespodziewanie. Nic nie zapowiadało takich zmian w moim życiu. Powiem więcej,
w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych, kiedy to się stało, w ogóle nie planowałam iść do kościoła. Tak jak w poprzednich latach, zamierzałam poprzestać na poświęceniu pokarmów w Wielką Sobotę.
Niespodziewanie zmieniłam zdanie właśnie w Wielką Sobotę po słowach, które ks. Marek wypowiedział do wszystkich zgromadzonych po poświęceniu pokarmów (trafiliśmy z mężem akurat na moment, kiedy on święcił). Wyraził nadzieję, że nie jest to ostatnia okazja w trakcie świąt, kiedy przychodzimy do kościoła. Niby nic nadzwyczajnego, nic odkrywczego, jednak słowa te sprawiły, że pomyślałam sobie, że „w sumie wypadałoby w te święta choć raz wpaść na Mszę”. Wtedy myślałam właśnie w taki sposób, że „wypadałoby”… , jednak z pewnością był to już pewien sukces, biorąc pod uwagę, że od wielu lat pójście do kościoła było dla mnie tylko „straceniem godziny”. Po poświęceniu pokarmów ks. Marek podszedł do nas i zapytał się co u nas słychać. Ten jego gest przypieczętował moją decyzję, by następnego dnia wybrać się na Mszę.
W Niedzielę Wielkanocną, po spotkaniu rodzinnym, poszliśmy z mężem do naszej parafii na Mszę i znowu trafiliśmy na ks. Marka. Do ostatniej chwili nie przeczuwałam, co nastąpi za moment, co zadzieje się w moim sercu. Nic tego nie zapowiadało. Nastąpiło to niespodziewanie. Ks. Marek zaczął wygłaszać kazanie. Zwykle miałam ogromny problem ze skupieniem się podczas Mszy i zapamiętaniem o czym były czytania i co ksiądz mówił w trakcie kazania. Tego dnia było inaczej. Siedziałam, słuchałam, chłonęłam całą sobą, z trudem powstrzymywałam spływające mi po policzkach łzy, a w głowie na bieżąco analizowałam słowa kapłana. To co działo się w moim wnętrzu było dla mnie (i jest do dziś) czymś niesamowitym i niezrozumiałym, trudnym do wyrażenia słowami. Ks. Marek podczas kazania mówił między innymi o Marii Magdalenie. Najbardziej poruszyło mnie zdanie, że Chrystus - pomimo tego, że przez ludzi była ona potępiona - nie tylko nie przekreślił jej, ale wręcz wyróżnił, wybierając na osobę, która jako pierwsza ujrzy go po Zmartwychwstaniu. Właśnie to zdanie zmieniło moje życie. W Marii Magdalenie nagle zobaczyłam siebie. Nieoczekiwanie pomyślałam sobie, że w takim razie może i w moim przypadku nie jest jeszcze wszystko stracone, że może warto dać sobie z Panem Bogiem jeszcze jedną szansę, mimo wcześniejszych niepowodzeń. W tym samym momencie w swoim sercu podjęłam decyzję, że warto, że kolejny raz spróbuję. Od razu miałam też świadomość (zabrakło mi jej przy poprzednich próbach nawrócenia), że będzie to wymagało ode mnie dużego wysiłku, pracy nad sobą i przemeblowania życia, jednak wcale mnie to nie odstraszało. Czułam w sobie jakąś wielką moc, rozpierającą mnie energię i zapał do wprowadzenia radykalnych zmian w swoim dotychczasowym życiu.
Moje nawrócenie okazało się trwałe, prawdziwe i głębokie, mimo że mogłoby się wydawać, że decyzję podjęłam pod wpływem chwili. Minęło już ponad półtora roku od tego dnia, a ja tak naprawdę nadal nie mogę pojąć jak to się stało. Po nawróceniu moje życie zmieniło się o 180 stopni i nadal się zmienia - staram się coraz bardziej przybliżać do Boga i do Kościoła. Zmieniło się moje podejście do wielu spraw, priorytety życiowe, zasady, którymi się kierowałam, zmieniłam się ja. Zaczęłam dostrzegać, co naprawdę jest w życiu ważne, czerpać radość z każdego dnia, z coraz lepszego i głębszego poznawania Boga i wiary katolickiej. Dziesięcioletnia przerwa w uczestniczeniu w życiu Kościoła sprawiła, że wiele rzeczy muszę odkrywać na nowo, ale sprawia mi to dużo radości. Siłę do ciągłego nawracania się, walki ze swoimi słabościami i przeciwnościami daje mi Bóg, dlatego dbam o to, by kilka razy w tygodniu uczestniczyć w Eucharystii i regularnie przystępować do sakramentu pokuty. Na co dzień doświadczam obecności Boga w moim życiu i Jego opieki.
Bardzo ważne jest dla mnie również to, że nadal mogę liczyć na wsparcie ks. Marka. Po moim nawróceniu pomógł mi uporać się z dręczącymi mnie myślami dotyczącymi powodów wcześniejszego odsunięcia się od Kościoła, przekonał i przygotował do spowiedzi generalnej, przeprowadził tę spowiedź, a następnie pomodlił się nade mną. Modlitwa ta dała mi dalsze siły do kroczenia tą drogą. Od tej pory ks. Marek jest moim stałym spowiednikiem, a Pan Bóg udziela mi kolejnych łask za jego pośrednictwem.
Chciałabym, aby moje świadectwo dało nadzieję osobom, które pragną powrotu do Boga, a których kolejne próby kończą się porażką. Otwórzcie oczy, uszy
i serce, dajcie szansę Panu Bogu na działanie. Wsłuchajcie się w to, co Wam mówi poprzez wewnętrzne natchnienia i różne wydarzenia, które mają miejsce w Waszym życiu. I nigdy nie traćcie nadziei.
Pragnęłabym też, by moje świadectwo dotarło do kapłanów i uświadomiło im, jak wielka moc tkwi w ich słowach i gestach, że czasem jedno wypowiedziane przez nich zdanie może odmienić czyjeś życie. Chciałabym, by zachęciło księży do otworzenia się na wiernych, do wyciągnięcia ręki do „zagubionych owieczek”, których wiele z pewnością spotykają w czasie swojej posługi, a które same nie podejdą i nie poproszą o pomoc. Być może właśnie za ich pośrednictwem Bóg chce dziś udzielić komuś łaski wiary i nawrócenia?
Karolina