Świat nam się w jednej chwili zawalił

Tego dnia na powierzchni kubka z kawą ułożył mi się (bez żadnej mojej ingerencji) biały anioł z rozpostartymi równomiernie skrzydłami. Wziąłem aparat i zrobiłem mu zdjęcie.

Oto nasze świadectwo - świadectwo wiary.  Zdecydowaliśmy się nim podzielić z uwagi na to, co nas naszą rodzinę spotkało i co pozwoliło nam doznać swoistego rodzaju przemienienia. Nie jest Nam jako rodzicom łatwo o nim mówić, emocje są wciąż żywe. Ale pokazuje moc Chrystusa w naszym życiu i to zdecydowało.

Wraz z moją żoną mieszkamy w Parafii Matki Boskiej Zwycięskiej. Tutaj braliśmy ślub, tutaj ochrzciliśmy nasze dzieci. Ja jestem związany z parafią od dzieciństwa. Nasze życie wydawało nam się zwyczajne – najpierw studia, potem życie rodzinne, sprawy codzienne. Żyliśmy właściwie nie z Bogiem, ale obok Niego. Konieczność ukończenia trudnych studiów prawniczych, praca zawodowa całkowicie wypełniały nam nasze życie. Bywało różnie, momentami nawet źle. Niepostrzeżenie przestaliśmy odczuwać potrzebę bycia z Bogiem. Wydawał się odległy i momentami nawet nierealny. Dużo bardziej realny był otaczający świat i ludzie oraz relacje z nimi. Nie wiem, jak moja żona, ale ja zgadzałem się z  pewnymi tezami  głoszonymi przez niektórych wykładowców na naszej uczelni, chociażby z tym, że np. prawo do aborcji jest prawem kobiety, a człowiek sam decyduje o sobie i nikt ani nic nie jest w stanie mu przeszkodzić w osiągnięciu celu. Po urodzeniu się córki jeszcze bardziej ciężar życia codziennego nas przygniótł i oddalił zarówno od Boga i jak  i od siebie.

Jednak do każdego z nas Jezus Chrystus przychodzi. Do niektórych grzecznie puka, do innych łomocze z ogromną siłą. Przyszedł niepostrzeżenie i stopniowo zaczął coraz bardziej otwierać serce mojej żony. Poczuła Jego obecność i zbliżyła się do Boga po jednej ze spowiedzi. Od tej pory starała się więcej modlić, uczęszczać systematycznie na msze święte i przyjmować Pana Jezusa w Sakramencie Eucharystii. Pan Jezus przygotowywał ją, a pośrednio także i mnie, na to, co miało się wydarzyć. I wtedy, kiedy ta wiara była już na tyle mocna, aby nie można było się wycofać, a tylko jeszcze bardziej przylgnąć, Pan Jezus załomotał. Spodziewaliśmy się właśnie drugiego dziecka. Córka miała już pięć lat. Wszystko do tej pory układało się pomyślnie, podczas jednego z badań dowiedzieliśmy się, że naszemu  dziecku nie do końca wykształciły się kości rąk, które w badaniu usg wyglądały jak dwie, przylepione do tułowia małe kulki, a ryzyko, że pojawią się inne liczne wady, jest naprawdę duże. Świat nam się w jednej chwili zawalił.

To była sobota. Tego samego dnia spotkany na Jasnej Górze kapłan ni stąd, ni zowąd pobłogosławił całą naszą rodzinę. I tak zaczęliśmy odczuwać coraz wyraźniej obecność Jezusa przy nas. I opiekę Jego i Jego Matki. Stopniowo Jezus przyciągał nas do siebie jeszcze bardziej i pokazywał nam Swoją obecność, to że z nami jest, za pomocą mniej lub bardziej widocznych znaków, gestów i słów innych ludzi, nawet  za pomocą zjawisk przyrody. Stał się dla nas pociechą i dawały siłę, aby się nie poddawać. A można było stracić wiarę, słysząc od kolejnych lekarzy tę samą diagnozę i wciąż to samo pytanie: „czy kontynuujecie Państwo w takim razie tę ciążę? Bo bywa różnie, mogą pojawić się wady niewidoczne w badaniu usg, lub na tym etapie ciąży...”

Informowano nas o możliwość dokonania aborcji. Dla nas odpowiedź była oczywista. Nie moglibyśmy zabić naszego dziecka. Czuliśmy wsparcie od Pana, na początku delikatne, lecz z czasem, gdy z wiarą coraz więcej się modliliśmy, coraz silniejsze. Modlitwa zaczęła mieć moc. Zaczęła owocować, dawać efekty. Zupełny spokój ogarnął nas po powrocie z Lourdes, gdzie udaliśmy się z osobistą pielgrzymką, którą większość osób nam odradzała (4400 km w obydwie strony, z międzylądowaniami, podróżą koleją oraz pieszą wędrówką na koniec ).Udaliśmy się do miejsca, gdzie z pełną siłą poczuliśmy obecność Matki Bożej.

Antoś urodził się w dzień Uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa. Miał problemy, więc wiele czasu spędził w inkubatorze w klinicznym oddziale Intensywnej Opieki Medycznej. Jednak kłopoty zaczęły ustępować. Z czasem okazało się, że - z wyjątkiem rączek - wszystko inne jest w najlepszym porządku, choć były sygnały, że nie będzie funkcjonować prawidłowo.

Dziś Antoni jest super rozwijającym się, pogodnym chłopcem, chociaż wada w znacznym stopniu go ogranicza. Jednak skutki podjętej rehabilitacji są obiecujące. Łobuzuje i aż trudno uwierzyć, że mogłoby go dzisiaj z nami nie być, być może gdyby nie był z nami Pan Jezus. Dyskretnie, bez narzucania się był... Jezus Chrystus jest z nami od zawsze, a kiedy trzeba było, przebywał z nami w niezwykły sposób. Po prostu odczuwamy jego obecność, gdy brak sił i ogarnia zwątpienie. Bóg nas szlifuje, wciąż tego doświadczamy.

Po urodzeniu Antoniego bywało różnie. Trzeba przecież zapewnić mu szczególną opiekę, jak również poświęcać czas jego siostrze. Po czasie, gdy byliśmy na samym szczycie fali duchowego wzrastania, przychodziły momenty trudne, po ludzku kompletnie dołujące - praktyczne egzaminy z wiary w prozie codzienności. Bywało ciężko, bywało, że przystawaliśmy, zniechęcaliśmy się i mieliśmy dość.

Przyczyniło się do tego jeszcze jedno trudne doświadczenie. Straciliśmy córeczkę – Marysię, nasze trzecie dziecko, której nie było dane urodzić się żywą. Odeszła do Pana 30 lipca 2010 roku. Była z nami prawie trzy miesiące. Znowu cios. W samo serce. Nie myśleliśmy, że ona umrze. Żona modliła się tylko gorąco o to, żeby była zdrowa, nie tak, jak Antoś...Wystraszyliśmy się, że może być chora jak on i błagaliśmy tylko o zdrowie. Równocześnie cieszyliśmy się na myśl, że dzieciaki, a szczególnie Antoni, będzie miał rodzeństwo w zbliżonym nieco wieku. Jakże dziwne są decyzje Pana. Postanowił pokazać nam, że  niepełnosprawność Antosia  nie jest karą, a doświadczeniem, że nie wszyscy muszą być doskonali. Teraz, choć bardzo mi ciężko, gdy mówię te słowa, to jedno wiem na pewno. Marysia jest w niebie i na nas patrzy. Wiemy to, bo choć Pan Bóg powołał ją do siebie, to dał nam znak, że z Marysią jest wszystko w porządku. W swej wielkiej miłości do nas, osieroconych rodziców Pan Jezus pokazał tego poranka, kiedy walczyliśmy o uznanie jej człowieczeństwa, że bolą go nasze łzy.

Otóż praktyka (która na szczęście się zmienia) pokazuje, że dziecko w łonie matki do pewnego okresu jest płodem. Tym samym, gdy takie dziecko umrze w łonie matki, zdarzenie takie określa się terminem poronienie. Nie wydaje się wtedy aktu zgonu z adnotacją, że dziecko urodziło się martwe. Osobiście nie wierzyłem, że uda mi się uzyskać dokumenty potwierdzające istnienie córeczki. Jednak prosiła mnie o to usilnie żona, która jeszcze była w szpitalu.

W dniu, kiedy podjąłem decyzję, że zrobię wszystko, aby uzyskać dokumenty potwierdzające, że mamy również trzecie dziecko - rano, w pracy, na powierzchni kubka z kawą ułożył mi się (bez żadnej mojej ingerencji) po wlaniu do niej  mleka biały anioł z rozpostartymi równomiernie skrzydłami. Wziąłem aparat i zrobiłem mu zdjęcie.

Świat nam się w jednej chwili zawalił   Wiedziałem, że to znak od Boga, że to Marysia mówi: „idź, tato i walcz o mnie, bo wolą Pana jest to, aby takie dzieci, jak ja, były określane słowem CZŁOWIEK od chwili poczęcia, a nie słowem: płód”. W  tym dniu wszystko się udało, choć  wydawało mi się niemożliwe. Jakże wielki jest Pan! Powiedział nam z pewnością, że nasze dziecko jest w niebie. I cały czas na różne sposoby to potwierdza. Wiemy, że Marysia jest szczęśliwa, choć po ludzku szkoda, że nie dane jest jej być z nami. Jest dla nas wyzwaniem, aby kiedyś Ją także spotkać. Bo zwyczajnie martwimy się i tęsknimy za Nią.

Co mogę powiedzieć od siebie? Bóg dał mi szansę. W pewnym momencie  upomniał się o nas i nie poddał nas tylko jednej próbie. Jedno wiem na pewno. W przeciwieństwie do złego, Pan Bóg, jeżeli się upomni o kogoś i widzi, że ten ktoś ma szansę -  wali prosto pomiędzy oczy. Nie działa jak zło – powoli, obiecując zaszczyty, dobrobyt i nimi otaczając. Daje szansę i albo ją zrozumiemy i wykorzystamy, podniesiemy krzyż i pójdziemy za Chrystusem, albo wpadniemy w marazm, w nicość i zginiemy. My z żoną powiedzieliśmy: „tak” i to chyba jest ważne. Działamy w Domowym Kościele, podjęliśmy zobowiązanie modlitwy duchowej adopcji dziecka poczętego, a przede wszystkim (co jest przynajmniej dla mnie bardzo trudne)  przebaczyliśmy błędy innym -  którzy, świadomie lub nie, poczynili je względem nas, nie pozwalając nam pochować szczątków naszego trzeciego dziecka - których nam nie wydano. Samo bycie dobrym nie wystarcza... Wierzymy, że Jezus, który jest nieopisanym Dobrem i Miłością wyzwoli z każdej beznadziejnej sytuacji, uwolni od wszelkich złych więzów, uzdrowi. Spotkaliśmy Go, poczuliśmy, że jest to Żywy Dotyk. Bóg nas dotknął osobiście, swymi uczuciami, swym ciepłym Sercem. On jest bardzo realny.

Dlatego warto do Niego wołać, nawet, gdy wydaje się wciąż nieobecny, warto się starać, uczepić się go, bo gdy zauważy zwrot w swoją stronę, to wołanie, wtedy z pewnością to wykorzysta i zacznie działać w naszym życiu w sposób, który będzie dla nas zaskoczeniem. A to wszystko zawsze, aby wyprowadzić potrzebne dla nas łaski w życiu i aby zachęcić do pójścia Jego drogą, drogą krzyża, nie zawsze łatwą, ale piękną i dającą siłę oraz radość, a przede wszystkim nadzieję na zbawienie i życie wieczne.

CHWAŁA PANU!

« 1 »
TAGI: