Gdzie i kiedy najwięcej ludzi zginęło za wiarę? W starożytnym Rzymie w czasach Nerona? Nie. W Rosji podczas rewolucji bolszewickiej? Też nie. W katolickiej Hiszpanii, w latach 30. XX wieku.
14.10.2013 18:44 GOSC.PL
Na ołtarze wyniesiono właśnie 522 ofiary wojny domowej z lat 1936–1939. To już trzecia masowa beatyfikacja męczenników tej wojny. Łącznie lewicowe bojówki zamordowały bowiem wówczas za wiarę 6845 duchownych. Warto o tym przypominać, bo w Polsce obraz tej wojny jest wciąż zafałszowany.
Przez pół wieku w polskich szkołach uczono o hiszpańskiej wojnie domowej jako o „walce faszystów z demokratyczną republiką”. Nikt nie mówił, że równolegle z buntem generała Franco wybuchła lewicowa rewolucja, która praktycznie pozbawiła władzy legalny rząd republiki. Rewolucjoniści rozpoczęli eksterminację duchowieństwa, zamknęli wszystkie kościoły i zakazali wszelkich form kultu religijnego. Grunt pod ten gwałtowny wybuch antyklerykalizmu został przygotowany już przed wojną, w czasach republiki (1931–1936). Konstytucja wówczas uchwalona rozwiązywała zakony, zabraniała organizowania procesji bez zgody władz, likwidowała katolickie szkolnictwo. „Hiszpania przestała być katolicka” – głosił triumfalnie premier Manuel Azaña, liberał i antyklerykał.
Hiszpańską lewicę dzieliło wtedy wszystko z wyjątkiem... niechęci do Kościoła. Republikanie pragnęli reformować państwo na wzór francuski, anarchiści chcieli je zniszczyć, socjaliści przeprowadzić rewolucję na wzór radziecki, komuniści wykonywali ślepo rozkazy Stalina. Raz po raz pomiędzy bojówkami poszczególnych partii lewicowych dochodziło do krwawych starć. Zjednoczyć je mógł tylko antyklerykalizm. Politycy starali się więc ze wszystkich sił go rozniecić wśród swych zwolenników.
Wojna domowa w Hiszpanii była bardzo krwawa. Obie strony konfliktu miały na sumieniu ogromne zbrodnie. To powoduje, że nie można o niej mówić jednoznacznie. Zaskakujące jest jednak to, że chociaż zakończyła się ponad 70 lat temu, to wciąż prawie wszyscy którzy się o niej wypowiadają, nawet zawodowi historycy, wyraźnie sympatyzują z jedną bądź drugą stroną konfliktu. I nie dotyczy to wyłącznie Hiszpanów.
Wszystko dlatego, że wojna w Hiszpanii nie była taka jak większość wojen. Nie chodziło w niej bowiem ani o interesy ekonomiczne, ani o spory narodowe, ani o panowanie nad jakimś regionem świata. To była wojna lewicy z prawicą: wojna dwóch ideologii, dwóch wizji świata, dwóch systemów wartości. Wojenny radykalizm doprowadził tylko do skrajności to, co w pokojowych czasach jest przedmiotem debat w parlamencie i w mediach.
Teraz w Hiszpanii obie strony odrzuciły przemoc. Nie oznacza to jednak, że spory ideowe zanikły. Hiszpania jest obecnie ideologicznie podzielona tak samo jak w czasach wojny domowej. Siły obu stron są – podobnie jak wtedy – mniej więcej równe. Tak samo jak 70 lat temu stosunek do Kościoła i wartości chrześcijańskich stanowi główną linię podziału na prawicę i lewicę. Dziś skrajne ugrupowania po obu stronach już nie istnieją lub nie mają żadnego politycznego znaczenia. Obie główne partie (PP i PSOE) bardziej przypominają różnej maści przedwojennych liberałów. Mimo to w Hiszpanii bardziej niż gdzie indziej w Europie „linia frontu” wciąż jest widoczna. Lewica jest bardziej lewicowa niż w innych krajach, a prawica jest bardziej konserwatywna. I potrafi wyprowadzić na ulice nawet milion ludzi w pokojowej manifestacji w obronie wartości chrześcijańskich.
Ten ideowy spór nie jest hiszpańską specyfiką. W innych krajach, w tym również w Polsce też toczą się podobne dyskusje. I może dlatego wojna domowa sprzed 70 lat wciąż budzi emocje i nie jest zamierzchłym wydarzeniem z historycznego lamusa.
Leszek Śliwa