Moje życie płynęło wśród fatalnych okoliczności, na które nie miałem wpływu.
Wychowywałem się bez ojca. Mama umęczona zarabianiem na utrzymanie czteroosobowej rodziny miała niewielki wpływ na moje wychowanie.
Jej płacz, wynikający z borykania się z niedostatkiem, z niemożnością zapewnienia trójce dzieci spokojnego dzieciństwa, budził we mnie lęk. Ojciec był dla mnie abstrakcją. Mało się o nim mówiło. Zmarł przed moim urodzeniem. Werbalnie odczuwałem niedosyt obecności ojca w naszej rodzinie. Nie mówiło się o nim.
Dopiero w wieku 13 lat dowiedziałem się i to przypadkiem, że mój ojciec żyje. Moje starsze rodzeństwo okazało się przyrodnie, a ja nieślubnym dzieckiem.
Następne lata były dramatyczne. Najpierw ogromna radość, bo stał się cud. Mam ojca! A potem wielkie rozczarowanie i upokorzenie, bo ojciec nie chciał się ze mną spotkać.
Wielu zmartwień przysporzyłem rodzinie. Mama z bólem przyglądała się temu, co wyprawiałem. Mój bunt był skierowany przeciw całemu światu, ale najbardziej krzywdziłem samego siebie. Nie chciałem się uczyć, uciekałem z domu.
Okres dojrzewania ujawnił moje skłonności homoseksualne. Uciekałem w masturbację, która mnie uspakajała, dając chwilowe poczucie odprężenia. Problemy, których doświadczałem, przerastały mnie.
Słowa przyjaciółki mamy, która stwierdziła, że jestem samolubny i bez serca, otrzeźwiły mnie. Ja bez serca? To ON jest bez serca, a ja nie chcę być taki, jak mój ojciec.
Po ukończeniu szkoły podstawowej wyjechałem na Śląsk i rozpocząłem naukę w szkole górniczej. W okresie nauki mama zachorowała na raka i zmarła w trzy dni po ukończeniu przeze mnie szkoły.
Zostałem sam. Rodzeństwo mieszkało w innej części Polski. Miałem i mam do tej pory dobry z nimi kontakt.
Wówczas, po skończeniu szkoły, poszedłem na dwa lata do wojska. Po odbyciu służby wojskowej podjąłem pracę. Imałem się różnych zawodów, próbowałem uzupełnić wykształcenie, ale nie odnosiłem sukcesów.
Był we mnie irracjonalny lęk, burzący każde przedsięwzięcie. Często zmieniałem pracę lub mieszkanie.
Boga w moim życiu nie było. Byłem nominalnym katolikiem, ale do kościoła chodziłem tylko w święta, gdy gościłem u mojej siostry lub brata.
Boga jednak pragnąłem. Zazdrościłem ludziom ich wiary, chociaż z czasem dostrzegłem zróżnicowane formy przeżywania tej wiary.
Przyjmowałem Światków Jehowy, którzy przekonywali mnie do swoich racji. Ja z trudem słuchałem o dobrym Ojcu, który jest w niebie, bo to było dla mnie pojęcie z zakresu science fiction. Potrzebowałem cudu, a nie kolorowych obrazków o cudownym życiu na ziemi.
Na mojej drodze spotkałem dwie kobiety, które podziwiałem za ufność, z jaką zwracały się do Boga.
Pierwszą była moja śp. Ciocia Irena, dla której codzienna modlitwa była tym, czym powietrze dla płuc. Drugą Krystyna, poznana za granicą wierna Kościoła Zielonoświątkowego, która codziennie czytała wspólnie z 10-letnim synem Pismo Święte, a później omawiała z nim przeczytany tekst.
Modliła się za mnie w intencji wyzwolenia z nałogu palenia papierosów. Mówiła mi o tym. To mnie samego skłoniło do modlitwy w tej intencji. Modlitwy zostały wysłuchane, bo skutecznie na dłuższy czas rzuciłem palenie. Miałem później półroczne potknięcie, ale już od 25 lat nie palę i wiem, komu to zawdzięczam.
W 1990 roku wróciłem do Polski po pięcioletnim pobycie za granicą. Osiedliłem się w rodzinnej miejscowości. Przestałem uciekać, bo od siebie człowiek nie ucieknie.
Starałem się przyzwoicie żyć. Do Boga modliłem się sporadycznie tylko o wiarę. W wieku 45 lat doświadczyłem interwencji Boga w moim życiu. Zaznałem miłości, której wcześniej nie było mi dane odczuwać.
Czasami słyszałem o tym, że Bóg jest miłością. Mnie trudno było w to uwierzyć, stąd zapewne łaska, jakiej doświadczyłem w wymiarze psychofizycznym. Miłość płynęła z Nieba, przenikając moje ciało, umysł i ducha. Trudno przekazać ten stan, w jakim się znalazłem, ale to był najpiękniejszy okres w moim życiu. Kilka tygodni niezwykłej harmonii ciała i ducha. Spokój ducha i jasność umysłu. Czytanie Pisma Świętego ze zrozumieniem. Już mnie nie raziły fragmenty Pisma w odniesieniu do praktyk homoseksualnych. Z radością paliłem moje archiwum pornograficzne i nigdy później nie odczuwałem potrzeby gromadzenia podobnych rzeczy.
Przed spowiedzią św. zrobiłem próbę generalną w domu, bo nagromadziło się przez lata sporo grzechów. Bardzo to przeżyłem. Wyznawałem te grzechy, płacząc.
Później były miesiące poszukiwań mojego miejsca w Kościele, wyjazdy na dni skupienia. Próba nazwania tej łaski, jakiej doznałem.
Bóg swoją miłością uleczył mnie na tyle, że wreszcie mogłem uzupełnić średnie wykształcenie, zdać maturę i poczuć, że przestałem być bezwolnym człowiekiem wydanym na łup pożądliwości.
„Jestem grzesznikiem, na którego spojrzał Pan”, mogę powtórzyć za Papieżem Franciszkiem. Obdarzony miłością Boga, staram się nie odchodzić zbyt daleko od Niego, ufając jego miłosierdziu. Cały czas jestem w drodze. Dystansu nie znam, ale cel jest dla mnie oczywisty - zbawienie.
Marek, 59 lat