Wszystkie opisane tu wydarzenia nie były dziełem tzw. zbiegu okoliczności, bo życie ludzkie to nie jest ciąg przypadkowych zdarzeń!
Podchorążowie stanęli murem za swoim instruktorem i nigdy go nie wydali. Nawet podczas wizji lokalnej wypadku, jaką przeprowadzono po kilku dniach w obecności samego dowódcy szkoły w randze generała, twierdzili stanowczo, że był jeden ładowniczy i był nim ranny podchorąży. Nasz bohater wraz z kolegami uniknął śmierci, bowiem jak już wcześniej wspomniałem uzbrojony granat moździerzowy, bojowy granat, gdyż było to strzelanie amunicją bojową, mimo iż został uderzony, tak że rozpadł się na dwie części, które upadły obok obsługi moździerza i instruktora, z niewiadomych przyczyn nie eksplodował. Gdyby eksplodował, jak stwierdzono w raporcie po wizji lokalnej, to cała piątka żołnierzy najprawdopodobniej by nie przeżyła. Wina naszego instruktora pozostaje bezdyskusyjna. Chciał dobrze i nawet w najkoszmarniejszych snach nie przyśniło mu się, że podchorąży może być tak bezmyślnie szybki. Chciał dobrze, a o mały włos wylecieliby wszyscy w powietrze! Miał potworne wyrzuty sumienia, że dopuścił do takiego zdarzenia, ale podchorążowie wytłumaczyli mu, że to oni chcieli mieć lepsze wyniki w strzelaniu, że to ich wina, a że dzięki Bogu wszystko dobrze się skończyło, to nie ma co się dręczyć! Ta lekcja życia, ta kolejna lekcja życia naszego niespełna dwudziestodwuletniego mężczyzny dała mu wiele, bardzo wiele do myślenia. Po raz kolejny, ciągle stojąc na progu życia, znalazł się jednocześnie na jego skraju. Po raz kolejny stanął nad przepaścią i jeżeli uprzednio od tej przepaści dzieliły go dwa lub trzy kroki, to teraz był to już krok tylko jeden i to krok bardzo malutki ...
Minęło kolejnych pięć lat. Nasz bohater pracował jako operator na dole w kopalni miedzi. 24 stycznia 1990 r. mimo zimy w kalendarzu było w miarę ciepło. Kolejna nocna zmiana przebiegała normalnie, aż do godziny czwartej nad ranem. Około czwartej właśnie na maszynę naszego operatora i stojących obok tej maszyny dwóch jego kolegów posypały się ze stropu ogromne masy skalne!!! Zawał skał stropowych uwięził operatora w kabinie, jednego z kolegów wydobyto z drobnymi obrażeniami w miarę szybko, a drugi, no właśnie... Kabina maszyny, daszek tej kabiny, uchronił siedzącego w niej człowieka od niechybnej śmierci, ale dwie godziny które w niej spędził nim wyciągnęli go ratownicy, te dwie godziny w czasie których rozmawiał z leżącym obok maszyny kolegą, a który tej tragedii nie przeżył, zrobiły w jego życiu straszne spustoszenie. Prośba kolegi wypowiedziana kilkakrotnie tam, w podziemnym świecie, prośba człowieka przyciśniętego tonami skał, który czuł, że kończy swoje ziemskie życie, by pojechał do jego małżonki i przekazał jej, aby wychowała te i te dzieci jednakowo, miał bowiem drugą żonę, urosła w momencie jego śmierci, do rangi ostatniej woli, którą trzeba spełnić. Zawał skał stropowych był tak rozległy, że wóz odstawczy stoi do dnia dzisiejszego w tym miejscu, w którym zatrzymał go feralnego ranka nasz bohater. Nikt nawet nie próbował go wyciągać... Długo się zbierał, aby wykonać ostatnią wolę zmarłego kolegi, aż wreszcie chyba po miesiącu od tragedii zdobył się jakimś nadludzkim wysiłkiem, na odwagę i pojechał na rozmowę do wdowy. Nigdy o tym spotkaniu nikomu nie opowiadał, jedynie po powrocie powiedział swojej żonie, że była to jedna z najtrudniejszych rozmów, jakie w życiu przeprowadził. Ten wypadek doprowadził naszego bohatera do zupełnej ruiny wewnętrznej i tylko dzięki temu, że wierzył w Boga, wraz z upływem czasu zaczął powoli, bardzo powoli wracać z dalekiej podróży, chociaż do takiego życia jak przed tym wypadkiem nie wrócił już nigdy. To przeżycie pozostało w nim już na zawsze.
Można w tym momencie postawić pytanie, czy nie wystarczy już tych dramatów w życiu tego młodego człowieka? Ale można też zapytać, czy z tych wszystkich dramatów wyciągnął on jakieś wnioski, czy się zmienił na lepsze, a może na gorsze? Może wreszcie należy zastanowić się, czy kolejne dramatyczne wydarzenia nie pojawiały się dlatego, że poprzednie niczego go nie nauczyły? Takich i podobnych pytań można stawiać całe mnóstwo, ale co do jednego nasz górnik nie ma dzisiaj najmniejszych wątpliwości: to nie były przypadki!!! Wszystkie opisane dotąd wydarzenia, podczas których stał on niemal nad swoim grobem, nie były dziełem tzw. zbiegu okoliczności, bo życie ludzkie to nie jest ciąg przypadkowych zdarzeń!
Życie każdego człowieka bez wyjątku pochodzi od Stwórcy i to Stwórca pokazuje temu człowiekowi drogi po których on powinien kroczyć, ale człowiek w swojej wolności często zbacza z dróg wyznaczonych przez Pana i zaczyna chodzić swoimi ścieżkami, a wtedy Pan w przeróżny sposób próbuje skierować go z powrotem na właściwe drogi. Chodzi tylko o to, aby te plany Pana Boga wobec nas ludzi właściwie odczytać, bo pojąć je swoim ciasnym ludzkim rozumem niestety nie jesteśmy w stanie.
W roku 1996 bardzo groźnie zachorowała małżonka naszego bohatera. Konieczna była trudna operacja usunięcia guza wielkości głowy niemowlęcia, a najgorsze w tym wszystkim było długie oczekiwanie na to, by stwierdzono czy guz ma znamiona nowotworu złośliwego. Nie miał! Cała rodzina, a w szczególności nasz wielokrotnie tak mocno doświadczany przez życie mężczyzna odetchnęli z wielką ulgą. Żona, z którą związał się z całą pewnością dzięki ingerencji „z góry”, żona, która ratowała go z nałogu alkoholizmu, nałogu bezmyślnego życia, pustki beznadziei, matka ich wspólnych synów została uratowana, a wraz z nią został uratowany on, który bez niej nie umiałby dalej żyć.
Nasz główny bohater przeżył w swoim życiu wiele tragedii, najważniejsze z nich opisano w tym opowiadaniu. Doświadczył na własnej skórze jak niewiele potrzeba, by stanąć na krawędzi życia. Wystarczy chwila nieuwagi, jak w przypadku opisanych wypadków motocyklowego czy też na poligonie wojskowym, wystarczy innym razem znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, jak w przypadku wspomnianego pożaru czy wypadku w kopalni, czy wreszcie gdy zupełnie znikąd przychodzi choroba i już życie człowieka wisi na włosku. We wszystkich opisanych sytuacjach nasz bohater zostaje uratowany, pozostaje nadal w tym ziemskim życiu, razem z żoną, razem z rodziną, bo taki jest Boży plan, bo taka jest wola Najwyższego.
Przedstawione opowiadanie jest prawdziwe, wydarzyło się rzeczywiście!!!
Bohater naszego opowiadania jest przekonany, jest pewny, że nigdy nie żył i nadal nie żyje tylko dla siebie oraz że Pan Bóg jest zawsze obok niego! Może raz bliżej, a raz dalej (bo nie jest nachalny i szanuje wolność człowieka, nawet głupią odmianę tej wolności) ale zawsze jest!!! I to On jest dowódcą, On jest szefem, a nasz bohater chciałby być jego podwładnym. Chciałby, ale nie zawsze mu to wychodzi. Chciałby spełniać Jego wolę bo On wie dużo lepiej co jest najlepsze dla każdego człowieka.
To opowiadanie, to moje życie, które tu pokrótce pokazałem po to, aby udowodnić wielką i bezinteresowną miłość Pana Boga do mnie, do małego, szarego człowieka!!!
Ryszard
nazwisko do wiadomości redakcji