Polityczni komentatorzy uwielbiają wróżyć z fusów. Tymczasem pytanie, czy Jarosław Gowin odniesie sukces poza PO, jest pytaniem bez znaczenia.
10.09.2013 14:21 GOSC.PL
Publicyści uwielbiają snuć pseudopolitologiczne rozważania. To zrozumiałe: o tym, czy Jarosław Gowin ma szanse, czy nie ma szans istnieć politycznie także poza Platformą Obywatelską, łatwo szybko i kwieciście napisać krótki, a nawet i dłuższy komentarzyk. Można wylać na klawiaturę, co w duszy gra, zwłaszcza, jeśli samemu po cichu liczy się na sukces jeśli nie jego osobiście, to przynajmniej kogoś jego pokroju, reprezentującego podobny system wartości. I nie potrzeba ku temu mocnych kompetencji. Sam lubię pisać takie rzeczy, choć coraz częściej staram się przed tym powstrzymywać.
Sam jestem zainteresowany tematem i być może dlatego, między tekstem o kredytach konsumenckich a rozgryzaniem rządowego projektu budżetu, znalazłem dziś czas na przeczytanie aż dwóch tekstów o przyszłości Jarosława Gowina („Rzeczpospolita” twierdzi, że były minister sprawiedliwości jest już „po słowie” z Pawłem Kowalem i Przemysławem Wiplerem). Dominik Zdort z „Rzeczpospolitej” i Tomasz Terlikowski z Fronda.pl stawiają z grubsza podobną tezę: fajnie by było, ale, niestety, po Smoleńsku partia stawiająca głównie na postulaty gospodarcze, nawet jeśli wiąże je z pewnym rysem światopoglądowego konserwatyzmu, nie ma szans między dwoma gigantami – Platformą Obywatelską oraz Prawem i Sprawiedliwością.
Bez względu na to, czy jest to trafny wniosek, czy nie (i tak się tego nie dowiemy co najmniej do wyborów europejskich), tego typu rozważania mają niewielkie znaczenie dla rzeczywistości. A niestety, głównie tego typu kwestiami zajmują się publicyści – czy Ruch bez Palikota się utrzyma na powierzchni, czy jeśli zmieści się w nim Ryszard Kalisz razem z Pawłem Piskorskim, to nie zatonie i czy chowanie posła z Biłgoraja (uparcie utrzymuję, że nie z Lublina) ma takie same przełożenie na wyniki sondażowe, co chowanie Prezesa z Żoliborza (ponoć tydzień bez medialnej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego równa się przyrostowi poparcia dla PiS o 2,535 puntku procentowego).
Głównym telewizyjnym komentatorem wydarzeń politycznych staje się Eryk Mistewicz, ekspert od wizerunku. Zgoda, znawca swojej dziedziny, ale z punktu widzenia funkcjonowania państwa porusza pięciorzędną tematykę. Osobny temat to politolodzy. Gdy widzę w telewizji gadającą głowę podpisaną „politolog”, z biegu przyjmuję, że nie usłyszę nic konkretnego ponad swobodne rzeźbienie na temat własnych wyobrażeń – bo zdecydowana większość z nich nie ma absolutnie żadnej wiedzy na temat tego, co dzieje się wewnątrz ośrodków decyzyjnych, na czym mogliby opierać swoje przypuszczenia. I w 9 na 10 przypadków mam rację. Posadzenie medialnego doktora nauk z warszawskiej uczelni obok dwóch profesorów, będących całkiem przypadkowo opłacanymi doradcami odpowiednio SLD i PO, nie różni się w efekcie niczym od wykonania telefonu do wróża pracującego w tematycznej stacji telewizyjnej w odległości jednego ruchu palcem po pilocie.
Ulubionym tematem publicystów jest to, czy dany polityk ma „charyzmę”. A przecież to żadna kategoria polityczna. Lyndon Johnson i Franklin D. Roosevelt nie mieli charyzmy, a przecież to oni zmienili oblicze USA, w przeciwieństwie do Johna F. Kennedy’ego, któremu charyzmy nie da się odmówić. Charyzmy byli pozbawieni zarówno nieustannie pijący i zasiedziały w fotelu Winston Churchill, jak i irytująca nawet własnych zwolenników, piszcząca Margaret Thatcher. Niech wyborcy sami zdecydują, czy wizja danego człowieka ich porywa, naprawdę nie trzeba im mówić, że powinni, bądź nie powinni kogoś popierać ze względu na wzrost, tembr głosu czy fryzurę.
To, czy dziś wydaje nam się, czy sondaże będą dla Jarosława Gowina łaskawe, czy też nie, nie powinno mieć dla osoby, która chce sama wyrobić sobie zdanie na temat tego polityka, żadnego znaczenia. Zamiast prowadzić tego typu rozważania lepiej przejrzeć jego sejmowe głosowania, spytać, dlaczego głosował tak, lub inaczej, przemaglować na temat kwestii, która ostatecznie zadecydowała o jego odejściu z partii, czyli zmianach w OFE. To, czy bardziej nie odpowiada mu propozycja umorzenia obligacji będących w posiadaniu OFE, czy też za nie do przyjęcia uznaje danie ludziom wyboru, czy wolą oszczędzać na emeryturę, czy w całości zdają się na państwo, dużo więcej mówi nam o polityku, niż analiza wykonanego na chybcika sondażu Homo Homini. Poczekajmy na kolejne głosowania, w których będzie brał udział wolny od jakiejkolwiek dyscypliny partyjnej, na jego odpowiedzi na kolejne rządowe projekty i własne propozycje. I zajmujmy się rzeczywistością, a nie marketingiem politycznym czy socjologią zachowań wyborczych. Na czym i tak, w większości, się nie znamy.
Stefan Sękowski