Komisja spraw wewnętrznych udzieliła Obamie zgodę na akcję zbrojną w Syrii.
Komisja spraw zagranicznych Senatu zarekomendowała w środę, by w odpowiedzi na użycie przez reżim syryjski broni chemicznej Kongres udzielił zgody prezydentowi USA na interwencję wojskową w Syrii o ograniczonym zasięgu i czasie trwania do 60 dni.
Za przyjęciem rezolucji głosowało 10 senatorów, a 7 było przeciw.
Rezolucja zakłada, że interwencja wojskowa w Syrii będzie "ograniczonym i precyzyjnym użyciem sił zbrojnych USA przeciwko Syrii", a lądowe siły zbrojne Stanów Zjednoczonych nie zostaną wysłane do operacji bojowych. Operacja została ograniczona czasowo do 60 dni. Prezydent USA będzie mógł ją przedłużyć o kolejne 30 dni, chyba że Kongres w głosowaniu wyrazi sprzeciw. To węższe ograniczenia niż te zaproponowane w wyjściowej rezolucji przez Biały Dom.
Tuż po głosowaniu rzecznik Białego Dom pochwalił komisję Senatu za udzielenie zgody prezydentowi na interwencję. "Ameryka jest silniejsza, gdy prezydent i Kongres współpracują" - oświadczył Jay Carney.
Wyraził przekonanie, że działania wojskowe w Syrii, do których upoważnia rezolucja, bronią narodowych interesów bezpieczeństwa, gdyż osłabią zdolności Baszara el-Asada do ponownego użycia gazów bojowych. Podkreślił, że niezależnie od ataku wojskowego, "który będzie precyzyjnie nakierowany na wzmocnienie zakazu stosowania broni chemicznej", USA będą w ramach szerszej strategii wpierać umiarkowaną opozycję syryjską i działać na rzecz przyspieszenia zmiany władzy w tym kraju.
Głosowanie w senackiej komisji otwiera drogę do głosowania w całym Senacie w przyszłym tygodniu. Mniej oczywisty jest wynik w Izbie Reprezentantów, gdzie większość ma republikańska opozycja.
Jak pokazuje wynik środowego głosowanie, linia podziałów nie przebiega idealnie wzdłuż partii politycznych. Za głosowało siedmiu Demokratów i trzech Republikanów, w tym senator z Arizony John McCain, jeden z największych zwolenników zaangażowanie USA po stronie syryjskiej opozycji w wojnie w Syrii. Dwóch demokratycznych senatorów przyłączyło się natomiast do pięciu Republikanów, którzy zagłosowali przeciw.
"Rezolucja nie daje zgody na użycie amerykańskich sił zbrojnych w Syrii w operacjach bojowych, by zapewnić, że nie będzie żołnierzy na lądzie" - powiedział współautor tekstu rezolucji, szef komisji, demokratyczny senator Robert Menendez. Sam zagłosował "za", przypominając że był przeciw angażowaniu się USA w wojnę w Iraku. "Naszym obowiązkiem jest działać, a nie przyglądać się coraz większej tragedii humanitarnej" - podkreślił.
Projekt rezolucji został uzgodniony już we wtorek, po tym jak sekretarz stanu John Kerry i szef Pentagonu Chuck Hagel przez prawie cztery godziny przekonywali senatorów do autoryzacji interwencji USA przeciwko Syrii. Tłumaczyli, że brak reakcji USA podważyłby wiarygodność Stanów Zjednoczonych i stanowiłby zagrożenie bezpieczeństwa narodowego USA i ich sojuszników jak Izrael czy Jordania. Swe argumenty powtórzyli w środę w Izbie Reprezentantów.
"USA muszą poprzez swe działanie udowodnić, że użycie broni chemicznej jest nie do zaakceptowania" - powiedział Hagel. A szef dyplomacji mówił wręcz o "stuprocentowej pewności", że jeśli USA teraz nie uderzą, to Asad ponownie użyje gazu bojowego.
Choć większość senatorów komisji spraw zagranicznych poprało rezolucję, a poparcie Obamie udzielili też liderzy obu partii politycznych w Izbie Reprezentantów, to dotychczasowe przesłuchania w Kongresie pokazują, że amerykańscy parlamentarzyści bez entuzjazmu i ze sporymi obawami podchodzą do zaangażowanie USA w nowy konflikt na Bliskim Wschodzie, pomni zwłaszcza wojny w Iraku.
"Ja i minister Hagel głosowaliśmy jako senatorowie w sprawie Iraku i dlatego jesteśmy teraz szczególnie wrażliwi na to, by nigdy nie wnioskować o głosowanie oparte dla błędnych dowodach" - przekonywał Kerry. Według niego nie ma wątpliwości, iż to reżim Asada użył broni chemicznej 21 sierpnia pod Damaszkiem, powodując śmierć ponad 1400 osób, w tym setek dzieci.
Nie kwestionowali tego ani senatorowie, ani kongresmeni; podczas briefingów z administracją USA mieli dostęp także do tajnych materiałów wywiadowczych. Wyrażane obawy dotyczyły natomiast tego, że konflikt w Syrii mógłby przerodzić się w długą i kosztowną dla USA w ofiary wojnę, której nie chce zmęczone wojną w Iraku społeczeństwo. Kerry zapewniał, że także prezydent Obama nie chce wojny.
"Powiem wyraźnie: prezydent USA nie prosi o zgodę na wojnę, prezydent prosi tylko o zgodę na użycie siły, by zapewnić, że słowa USA coś znaczą - mówił Kerry. - Nie mamy zamiaru brania odpowiedzialności za wojnę domową Asada. Pytamy tylko o zgodę, by odwieść go i zniszczyć zdolności do ponownego użycia broni chemicznej".
"Niektórzy mówią, że bombardowanie to nie wojna. Miejmy nadzieję, że nie będzie ofiar po naszej stronie. Ale nie możemy udawać, że nie rozpoczynamy wojny" - ripostował republikański senator Randal Paul, który zagłosował przeciw rezolucji. To on wiódł prym najbardziej przeciwnemu interwencji skrzydłu Partii Republikańskiej, związanemu z Tea Party. W przeciwieństwie do tzw. jastrzębi, ci tzw. minimaliści opowiadają się za ideą izolacjonizmu w polityce zagranicznej USA.
Wielu kongresmenów pytało o sens interwencji i gwarancje, że nie spowoduje ona większej eskalacji. "Boję się, że każde uderzenie w okrutny reżim Asada, wzmocni opozycję radykalnych islamistów. Zdjęcia zagazowanych dzieci są okropne, ale ja nie chcę widzieć takich zdjęć w USA" - mówił republikański kongresmen Michael McCaul z Teksasu.
"Przeciw" zagłosowali też najbardziej liberalni Demokraci. Senator Christopher Murphy wyraził obawę, że po przedłużającym się konflikcie z Syrią, znacznie trudniej będzie w przyszłości przekonać Amerykanów do ewentualnej interwencji w Iranie.