Zdaniem Jarosława Gowina przed wyborami szefa PO do listy członków partii dopisywano martwe dusze. Znowu.
26.08.2013 09:52 GOSC.PL
- W wielu regionach nie udało się - mimo wielkich wysiłków biura krajowego partii - zapobiec sztucznemu „pompowaniu” kół. Znowu są „noce cudów”. W Małopolsce w przeddzień zamknięcia list uprawniających do udziału w głosowaniu wpisano do Platformy kilkaset osób - powiedział Jarosław Gowin w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” na temat wyborów na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Były minister sprawiedliwości przegrał je, i także na podstawie swoich zarzutów nie podważył wyników. Zjawisko, na które wskazał świadczy o tym, że sensowność przeprowadzania tego typu elekcji nie jest oczywista.
Szefów większości partii wybierają kongresy bądź zjazdy, w których biorą udział wybierani przez lokalne struktury ugrupowań delegaci. Z kolei o kształcie list wyborczych decydują zazwyczaj gremia wybierane przez te właśnie zjazdy, czasami dopuszczając do współdecydowania lokalne struktury. Od czasu do czasu Platforma Obywatelska stara się zmienić te zwyczaje, które w oczywisty sposób oddają władzę w ręce partyjnych wierchuszek. Do tej pory wszystkie tego typu próby kończyły się katastrofą.
W 2001 roku Platforma Obywatelska zorganizowała pierwsze - i do tej pory ostatnie - prawybory przed wyborami do sejmu. Efekt był taki, że na imprezach związanych z elekcją można było kupić piwo, niektórzy kandydaci przywozili na nie pijanych zwolenników, których zresztą wcześniej ekspresowo wpisali na listy sympatyków. W kilku okręgach prawybory unieważniono, a liderów list wybrali „trzej tenorzy”: Andrzej Olechowski, śp. Maciej Płużyński i Donald Tusk.
Kolejne platformerskie prawybory odbyły się w 2010 roku przed wyborami prezydenckimi. Ze swoim amerykańskim odpowiednikiem nie miały one nic wspólnego: kandydatów - Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego - namaścił Donald Tusk. Kampania wyborcza była miałka, nie wykazała żadnych większych różnic poglądowych między pretendentami. Stąd i niska frekwencja, która skłoniła władze PO do weryfikacji list członków.
I tym razem frekwencja była bardzo niska - co drugi członek Platformy nie wziął udziału w głosowaniu na szefa PO. Z wypowiedzi Gowina wynika, że byłaby jeszcze niższa, gdyby sztucznie nie pompowano liczby członków. Część działaczy celowo nie wzięła udziału w głosowaniu, obawiając się, że nie jest ono w wystarczający sposób anonimizowane. Słowem: jeśli zagłosują na Gowina, podpadną szefostwu partii. Wyborcy nie mieli okazji zderzyć ze sobą wizji polityki obu kandydatów, ponieważ premier odmówił wzięcia udziału w debacie ze swoim byłym podwładnym w rządzie. Także sam termin wyborów - sam środek wakacji - nie sprzyjał frekwencji.
W Polsce nie mamy tradycji i wypracowanych mechanizmów, które uczyniłyby z bezpośredniego udziału członków partii politycznych w podejmowaniu decyzji na temat jej funkcjonowania. Są one raczej zabawką na użytek kampanii medialnej, niż realnym środkiem selekcji kandydatów czy przywódców – o czym świadczy fakt, iż na temat wydarzenia, którego wynik był z góry wiadomy, trąbiono w mediach od miesięcy. Proponowane ad hoc, w momencie gdy się to opłaca i gdy nie zagraża realnej władzy wodzom (a właściwie jednemu wodzowi, bo inni wodzowie do prawyborów i wyborów bezpośrednich się nie kwapią).
To wcale nie musi być złe – nikt nie powiedział, że wybory bezpośrednie przewodniczącego, czy prawybory są rozwiązaniem obiektywnie lepszym, niż rozwiązania do tej pory praktykowane. W realiach naszej ordynacji wyborczej mogą wręcz utrudniać wybór zgranej drużyny, która doprowadziłaby partię do zwycięstwa i której członkowie tworzyliby później np. w sejmie zgrany zespół. Dlatego warto z dystansem podejść do kolejnych propozycji prawyborów, czy bezpośredniego wyboru liderów przez „wszystkich” członków, mając na uwadze fakt, iż mogą być w rzeczywistości jedynie środkiem manipulacji.
Przeczytaj też:
Stefan Sękowski