Polskę znają z opowiadań dziadków i rodziców zesłanych lub przesiedlonych w głąb ZSRR kilkadziesiąt lat temu. Wielu z nich, choć urodziło się w innym kraju, chce przyjechać nad Wisłę na stałe. Na repatriację czeka dziś 1912 rodzin polskiego pochodzenia.
Niektórzy na możliwość przyjazdu do kraju przodków czekają wiele lat. Tak jak Larysa Wasilewicz z Kokszetau w Kazachstanie, która z dwójką dzieci - 12-letnią Tatianą i 23-letnim Nikitą - do Polski dotarła pod koniec kwietnia tego roku. Wniosek o repatriację złożyła w 2002 roku.
Dziadków Larysy - ze strony matki i ojca - wywieziono na wschód w 1936 r. z Kamieńca Podolskiego i Żytomierza na kresach. Rodzice poznali się już w Kazachstanie. Larysa o Polsce najwięcej słyszała od babci, która o swoim kraju opowiadała jej wyłącznie po polsku.
To właśnie babcia zaszczepiła jej chęć wyjazdu do Polski. "Dla mnie te jej opowieści brzmiały jak bajki o innym, lepszym świecie - o zamkach, zabytkach, pałacach. Marzyłam, żeby do Polski przyjechać, a potem w niej zamieszkać" - opowiedziała repatriantka. Dodała, że gdy pierwszy raz w życiu w 2005 r. była w Krakowie na kursie polskiego podobało jej się wszystko: Wawel, Sukiennice, kościoły, uliczki starego miasta. "To była miłość od pierwszego wejrzenia - w Polsce, o której do tamtego czasu tylko słuchałam" - powiedziała Larysa.
Oczekiwanie na wyjazd trwało jednak tak długo, że w pewnym momencie zwątpiła w jego powodzenie. "Dziś aż mi trudno uwierzyć, że to wszystko się udało" - podkreśliła. Tym bardziej, że po tym, gdy już dostała upragnione zaproszenie, wiele miesięcy załatwiała formalności w kazachskich urzędach. "Odsyłali mnie jeden do drugiego, kazali przynosić coraz to nowe zaświadczenia. Ale udało się" - wspomniała kobieta.
Do wyjazdu musiała też przekonać swoje dzieci. Zwłaszcza syna Nikitę, który w Kazachstanie zdobył mistrzostwo kraju w breakdance i zdążył wrosnąć w środowisko. "Wytłumaczyłam mu jednak, że w Polsce czeka nas lepsza przyszłość, że będzie mógł tu długo tańczyć" - wspominała.
Wszystko, co wraz z dziećmi zabrała, mieściło się w dwóch dużych walizkach. Trochę ubrań, rzeczy osobistych, pamiątek. "Mówili nam, żeby nie zabierać z sobą wiele, choć trochę się tego obawiałam. Okazało się, że niepotrzebnie" - dodała. W Polanowicach, gdzie gmina Byczyna za rządowe wsparcie przygotowała jej mieszkanie, znalazła wszystko, czego potrzeba do codziennego funkcjonowania - od przysłowiowego widelca i noża, przez pościel, koce, meble czy sprzęt. "Byliśmy bardzo zaskoczeni i wzruszeni" - opowiedziała.
Po nieco ponad dwóch miesiącach pobytu w Polsce Larysa nie widzi tu jeszcze żadnych wad. Podkreśliła, że ludzie wokół są mili i pomocni, a np. sklepikarki bardzo sympatyczne i przyjazne - nie tak jak w Kazachstanie. Dzieci też się zaaklimatyzowały - Tatiana znalazła tu nowe koleżanki, a Nikita tańczy. W najbliższy weekend na imprezach miejskich w Byczynie zatańczy przed Dodą.
Do szczęścia repatriantce brakuje tylko pracy. Gmina obiecała pomóc, a póki co kobieta utrzymuje się dzięki zasiłkom. Zapewniła jednak, że robić mogłaby wiele rzeczy. W Kazachstanie pracowała w bibliotece, jako kadrowa i sekretarka w szkole, potem w kwiaciarni. "Jak mi uda się znaleźć tu pracę, to już wszystko będzie dobrze" - podsumowała. Najbardziej doskwiera jej to, że 4,5 tys. km od Polanowic zostali rodzice, z którymi rodzina Larysy kontaktuje się co niedzielę przez skype'a. "Marzę, żeby ich tu spróbować ściągnąć, żebyśmy byli razem" - zwierzyła się kobieta. "Czy się uda - zobaczymy - mówi. - Wiele marzeń już się spełniło".
W październiku minie siedem lat, jak z oddalonego od Opolszczyzny o 5 tys. km Pietropawłowska do Biskupic pod Byczyną przyjechali z kolei Antonina i Wiktor Samojłowowie. Na przyjazd czekali sześć lat. Wniosek o repatriację złożyli w 2000 roku. Głównie dlatego, że ich dzieci - Helena i Aleksander - przyjechały do Polski na studia i zapowiedziały, że nie wrócą już do Kazachstanu. Rodzice postanowili więc dojechać do nich, by być razem. "Ale nad tym czy wyjechać czy nie myśleliśmy do samego końca. Łatwo nie było, bo mając prawie 50-tkę na karku mieliśmy zacząć całkiem nowe życie" - przyznał pan Wiktor.
Zanim dostali zaproszenie i zjechali na stałe, odwiedzili Polskę. Byli u siostry pani Antoniny w Białej pod Prudnikiem (woj. opolskie), która sprowadziła się tam cztery lata przed nimi. "Kilka lat po nas dotarła tu także jeszcze jedna moja siostra" - wyjaśniła Antonina Samojłow. "Dzięki naszym dzieciom, rodzinie i znajomym szybko tu wrośliśmy. Na święta czy przy jakichś urodzinach gdy się spotkamy, to i ze trzydzieści osób się zbiera. O Kazachstanie zawsze rozmawiamy, wspominamy. Ale wracać tam raczej byśmy nie chcieli, choć sporo bliskich zostało" - dodała tłumacząc, że na dalekim wschodzie ma jeszcze szóstkę rodzeństwa.
Wiktor Samojłow dodał, że za Kazachstanem nie tęsknili za bardzo i nie mieli stanów depresyjnych - co niektórym repatriantom podobno się zdarzało. "Na początku przez miesiąc, może półtora, było trochę ciężko - bo i nowe miejsce, i nowi ludzie. Trzeba się było oswoić. Ale w drugim czy trzecim roku pobytu wszystko się ułożyło. A teraz czujemy się tu już jak u siebie. Tu mamy dzieci, wnuki" - zapewnił.
Podobnie jak Larysa Wasilewicz dostali od samorządu urządzone i wyposażone dzięki rządowemu wsparciu mieszkanie. Najważniejszym później było znalezienie pracy. Antoninie pomogła w tym gmina oferując zatrudnienie w przedszkolu, gdzie kobieta pracuje do dziś. Wiktor musiał szukać zatrudnienia na własną rękę. Znalazł i od kilku lat pracuje jako kierowca.
Samojłow przyznał, że był czas, kiedy zdarzyły się też wobec nich nieprzyjemne incydenty. Np. gdy kilku nastolatków rzucało w okna kamieniami i wykrzykiwało brzydkie hasła. "Ale od jakiegoś czasu w budynku, gdzie żyjemy, mieszka dyrektor szkoły, więc mamy spokój" - zapewnił. Dodał, że na jego oczach w minionych latach Polska się bardzo zmieniła - pobudowały się sklepy, drogi, boiska.
W Kazachstanie natomiast zmieniło się niewiele. Jeździ tam raz w roku, do ojca który pozostał. "Moi rodzice powrotu nie doczekali" - dopowiedziała pani Antonina wyjaśniając, że pochodzili z Żytomierza i okolic Chocimia. "Szkoda, bo to dzięki mamie, która bardzo dbała żebyśmy wszyscy w domu znali polski język, polskie tradycje i polskie święta, tak dobrze mówimy i tak wiele o Polsce wiemy".
Galina Garbowska, też mieszkająca w Biskupicach, na Opolszczyznę z północnego Kazachstanu przyjechała z córką 5 lat temu. Wcześniej przenieśli się tu jej bracia i mama - do Rożnowa w gm. Wołczyn i Nasali w gm. Byczyna. Czemu wszyscy zjechali? "Chcieliśmy szukać swoich korzeni" - powiedziała Garbowska.
Po 5 latach w Polsce pani Galina wie, że na wschód nie chciałaby już wrócić. Ale wie też, że i tu bywa ciężko, szczególnie z pracą. "Zwłaszcza jak kto jest w moim wieku" - dodała. "Zresztą o ten wiek ciągle mnie pytali jak szukałam jakiegoś zajęcia. Raz nawet jednemu panu, który mnie na rozmowę wziął i zapytał ile mam lat, powiedziałam że ja nie do żeniaczki, a do roboty przyszłam" - wspominała ze śmiechem.
Zażartowała też, że o nic tak w Polsce nie łatwo, jak o szkolenie. "Ja już miałam i na robienie paznokci, i na fryzjerstwo, z języka niemieckiego i na opiekuna starszych. Przez 50 lat na wschodzie tyle się nie wyszkoliłam, jak tu w Polsce przez pięć" - uśmiechnęła się.
Pracę, na cały okres pobytu w Polsce, miała tylko przez półtora roku, przy segregacji śmieci. Na wschodzie 16 lat pracowała jako nauczycielka. Teraz opiekuje się schorowaną matką. "Ale źle nie jest, narzekać nie chcę. Mama ma emeryturę, ja opiekuńcze, a córka pracuje i dobrze sobie radzi" - wyliczyła. Marzy tylko, by przyjechali do niej w przyszłości w odwiedziny dwaj synowie żyjący w Rosji z wnukami, których jest już czwórka. Dwoje urodziło się po jej wyjeździe do Polski. "Ciężko na sercu, jak się o nich myśli" - przyznała. "Zaproszę ich, niech przyjadą, bo mnie na wyjazd tam nie stać. Może za rok czy dwa to się uda" - dodała.
Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych od roku 2001, czyli od wejścia w życie ustawy o repatriacji, osiedliło się w Polsce 1848 rodzin repatriantów, z czego 73 w roku ubiegłym. Osoby te trafiały najczęściej do województw: mazowieckiego, śląskiego, opolskiego i pomorskiego.
Gmina Byczyna przez ostatnich 10 lat zaprosiła już do siebie 18 rodzin, z czego 16 się osiedliło. To nie koniec, bo samorządowcy z Byczyny chcą sprowadzić kolejnych 14 rodzin, w sumie ponad 60 osób. Wojewoda opolski zawnioskował już do MSW o pieniądze - 2,2 mln zł - za które mają być dla nich przygotowane mieszkania.
Sekretarz gminy Maciej Tomaszczyk powiedział PAP, że u podstaw takiej polityki samorządu leży "poczucie obowiązku" wobec zesłanych w głąb Rosji przed laty rodaków. Przyznał jednak, że w związku z tym istnieje też np. możliwość zdobycia pieniędzy na remonty i przygotowanie mieszkań, dzięki czemu jest szansa na zagospodarowanie pustych budynków szkół czy innych opuszczonych obiektów.
Sprowadzanie rodzin przez samorządy odbywa się w oparciu o obowiązującą od 2001 r. ustawę o repatriacji. Według jej zapisów gmina, która zapewnia repatriantowi i jego rodzinie mieszkanie oraz zobowiąże się do zawarcia umowy nadającej mu tytuł prawny do tego lokalu na czas nieokreślony, otrzymuje dotację z budżetu państwa. Pieniądze mogą dostać gminy, które nie określiły imiennie zapraszanych repatriantów. Anonimowe oferty gmin są rejestrowane w bazie Rodak i przydzielane rodzinom, zgodnie z kolejnością wpływu wniosków o wydanie wizy repatriacyjnej. Według informacji MSW na dzień 5 lipca w ewidencji osób ubiegających się o wydanie polskiej wizy repatriacyjnej zarejestrowanych było 1912 rodzin. Czekały na możliwość przyjazdu na stałe do Polski, o której opowiadali im rodzice i dziadkowie.